[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maciej Musiał
Nawyk Hume’a a przygodność Rorty’ego
Celem niniejszego tekstu będzie próba wysnucia analogii pomiędzy filozofią
Davida Hume’a, a Richarda Rorty’ego koncepcją przygodności. Postaramy się
wykazać, że ci pozornie niezwiązani ze sobą myśliciele, w kluczowych dla swoich
poglądów kwestiach, opierają się na wspólnych fundamentach. Następnie połączymy
pewne aspekty ich myśli jako dwa różne, aczkolwiek komplementarne punkty
widzenia, zmierzające do tego samego celu.
W pierwszej części szkicu przedstawimy pojęcie nawyku jako jeden
z centralnych elementów koncepcji Davida Hume’a. Następnie zmodyfikujemy pojęcie
nawyku, nadając mu kształt, który wykorzystamy w dalszej części wywodu.
W kolejnym etapie wskażemy na rolę jaką kategoria nawyku odgrywa w filozofii
języka Richarda Rorty’ego będącej, jak wiadomo, podstawą jego myśli.
1. Nawyk u Hume’a
David Hume jako empirysta twierdził, że cała nasza pewna wiedza pochodzi
z impresji. Był jednak świadomy, że w naszych sądach często posługujemy się
pojęciami, których źródło tkwi poza impresjami. Zastanawiał się zatem, skąd w
naszych rozumowaniach pojawiają się kategorie, których w żaden sposób nie da się
powiązać z żadnymi impresjami. Te rozważania doprowadziły go do pojęcia nawyku.
Nawyk jest u Hume’a mechanizmem, który polega na postrzeganiu (w sensie
pozaempirycznym) przez ludzki umysł powtarzalności i regularności zjawisk. Jego
działanie odnosi skutek, gdy wielokrotnie postrzegając jednakowe zestawienia impresji
wnioskujemy, że owe impresje zawsze będą pojawiać się w obserwowanym dotychczas
porządku. Mimo, że nie postrzegamy żadnej impresji powtarzalności, to na mocy
nawyku tworzymy sobie takową ideę, która urasta w naszym umyśle do rangi reguły.
Klasycznym przykładem działania nawyku jest, krytykowany przez Hume’a,
związek przyczynowo-skutkowy. Hume dochodzi do wniosku, że nie istnieje impresja
macierzysta dla naszej idei kauzalności. Zauważył, że jedyne percepcje, które możemy
stwierdzić gdy orzekamy o przyczynowości, to styczność i następstwo i uznał
te stosunki za niewystarczające uzasadnienie. Ostatecznie doszedł do wniosku,
że doświadczając stałych i powtarzalnych powiązań pomiędzy określonymi
zjawiskami, kreujemy w sobie nawyk uznawania tych stałych relacji za związek
przyczynowo-skutkowy.
Pojęcie nawyku odgrywa podobną rolę przy większości rozważań Hume’a.
Wystarczy przypomnieć sobie rozważania na temat idei abstrakcyjnych lub substancji.
Nawyk staje się centralnym pojęciem Humowskiego myślenia, wyjaśniając w jaki
100
Poglądy Hume’a w kwestii nawyku i przyczynowości przedstawiamy w oparciu o: D. Hume,
Traktat o naturze
ludzkiej
, Warszawa 1963, t.1, s. 101-115.
 sposób nasza wiedza wykraczając poza impresje, przestaje być pewna a staje się
prawdopodobna. Jak pisze Stanisław Jedynak: „Bez nawyku nie można by nic wiedzieć
o tym, co wykracza poza dane zmysłowe i pamięć”
Nawyk okazuje się być
wyjaśnieniem wszystkich niewytłumaczalnych (z perspektywy empirysty) nadwyżek
naszej wiedzy, a w konsekwencji okazuje się jednym z najważniejszych mechanizmów
decydujących o działaniu ludzkiego umysłu.
Świadomość takiego stanu rzeczy doprowadziła Hume’a do sceptycyzmu.
Wydaje się zatem, że rola nawyku w ludzkim poznaniu oraz efekty jego działania,
zostały przez brytyjskiego empirystę dokładnie określone i naświetlone. My jednak
zaprotestujemy przeciwko tej tezie i postaramy się wykazać, że struktura i wpływy
nawyku są o wiele rozleglejsze niż zauważył David Hume.
2. Modyfikacja kategorii nawyku
Przede wszystkim należy zauważyć, że refleksja Hume’a jest prowadzona
z dość wąskiej perspektywy. Mianowicie: David Hume bada kategorię nawyku jedynie
na płaszczyźnie psychologistycznej. Ogranicza obszar badań, a w konsekwencji wpływ
nawyku, do struktury ludzkiego aparatu psychicznego. Jego zdaniem nawyk jest
immanentnym tworem procesów ludzkiego rozumowania. Nie zauważa natomiast
różnic pomiędzy nawykami poszczególnych podmiotów i nie zastanawia się nad
pochodzeniem owych różnic.
My natomiast postaramy się rozwiązać powyższy problem. W tym celu
niezbędne będzie wyjście poza perspektywę psychologistyczną. Opuścimy badane
przez Hume’a struktury ludzkiego umysłu i udamy się „na zewnątrz”. Zauważymy
wtedy, że poza strukturą naszej własnej psychiki istnieją również inne czynniki mające
wpływ na tok naszych rozumowań, w tym również na nasze nawyki.
Trudno nie spostrzec, że jednostka żyje w pewnym środowisku, na które
składają się, przede wszystkim, inni ludzie oraz podejmowane przez nich działania.
To środowisko to oczywiście kultura. Mówiąc o kulturze mamy na myśli zarówno
to, co jest aktualnie dostępne naszej percepcji, jak również historycystycznie pojętą
tradycję, która wpłynęła na kształt tego, co obserwujemy obecnie. Jeśli zmienimy nasz
punkt widzenia z empiryczno-psychologistycznego na nieco bardziej racjonalistyczny
i zdroworozsądkowy, dostrzeżemy zapewne, jak mocno jednostka osadzona jest
w kulturze i w jak dużym stopniu jest przez nią determinowana. Większość
współczesnych koncepcji filozoficznych uwzględnia ogromny wpływ historii i kultury
na naszą świadomość. W sukurs idzie im socjologia, budując rozmaite teorie
socjalizacji, czyli przyswajania przez jednostkę norm społecznych (czyli, w zasadzie,
kulturowych, a na dodatek wykształconych przez tradycję).
W obliczu powyższych wywodów trudno pogodzić się z izolacją, w jakiej
Hume bada ludzki umysł. Należy więc ludzki przedmiot refleksji Hume’a – ludzki
101
S. Jedynak,
Hume
, Warszawa 1974, s. 33.
49
 aparat psychiczny – umieścić w kontekście historyczno-kulturowym. Modyfikacji
ulegnie zatem również kategoria nawyku. Nie będzie już tylko narzędziem umysłu
służącym nieuprawnionemu kojarzeniu idei. Stanie się umiejętnością przyswajania
norm świata zewnętrznego (w szczególności norm kulturowych – w znaczeniu
określonym powyżej) oraz korzystania z nich w radzeniu sobie z owym światem.
Wzbogaciliśmy zatem Humowską kategorię nawyku: do jego warstwy
psychologistycznej, charakterystycznej dla struktury ludzkiego aparatu psychicznego,
dodaliśmy aspekt kulturowy pojawiający się nieuchronnie przy interakcjach podmiotu
z otoczeniem. Posługując się w dalszej części rozważań pojęciem „nawyk” będziemy
mieli na myśli jego zmodyfikowaną, naszkicowaną powyżej formę.
3. Rola nawyku w przygodności języka Rorty’ego
Aby zrozumieć rozważania Rorty’ego na temat przygodności języka zaczniemy
od przedstawienia jego koncepcji prawdy. Rorty twierdzi, że prawda jest własnością
wyrażeń językowych. Oznacza to, że prawda nie istnieje „na zewnątrz”, nie jest przez
nas odkrywana w świecie zewnętrznym, lecz tworzona w wypowiadanych przez nas
zdaniach. Oczywiście o prawdziwości zdań możemy orzekać na podstawie świata
zewnętrznego, ale nie oznacza to, że jakikolwiek element tego świata jest
egzemplifikacją prawdy. Prawda jest atrybutem języka, czyli jest zależna od ludzkiego
umysłu. Nie należy jednak wyprowadzać z tego wniosku, że język reprezentuje naszą
jaźń, że wyraża ją w jakikolwiek sposób. Nasza jaźń, podobnie jak prawda, jest przez
język tworzona i konstytuowana, a nie odkrywana. To właśnie umiejętność
posługiwania się językiem decyduje o tym, że posiadamy świadomość. Język niczego
nie odzwierciedla ani nie przedstawia. Nie odkrywa i nie jest odkrywany; jest tworzony
i tworzy. Ponadto język nie stanowi żadnego środka ani pomostu pomiędzy np. jaźnią
a światem.
Aby uniknąć twierdzeń, że to, co mówimy jest prawdziwym lub
nieprawdziwym odzwierciedleniem rzeczywistości lub wyrazem naszej własnej jaźni
Rorty proponuje przejście z poziomu zdań na poziom słowników. Podczas gdy zdania
są przez nas wybierane na podstawie kryteriów gry językowej, do której należą,
to nasze wybory pomiędzy słownikami nie są już determinowane przez jakiekolwiek
kryterium. W związku z powyższym słowniki, zdaniem Rorty’ego, nie są w żaden
sposób możliwe do sklasyfikowania pod względem prawdziwości lub fałszywości.
W przypadku słowników określenie „prawdziwy opis rzeczywistości” zupełnie traci
sens. Żaden słownik nie jest bardziej prawdziwy, żaden nie jest lepszym lub gorszym
odzwierciedleniem rzeczywistości niż pozostałe. Nie można przecież powiedzieć,
że słownik Leibniza jest prawdziwszy niż słownik Locke’a. Są to dwa różne słowniki
zupełnie do siebie niesprowadzalne. Słowniki nie są fragmentami jakiejś całości, która
byłaby opisem jaźni lub rzeczywistości. Są jak narzędzia służące do różnych celów.
102
Poglądy Rorty’ego w kwestii języka oraz cytaty prezentowane są w oparciu o: R. Rorty,
Przygodność, ironia,
solidarność
, Warszawa 1996, s. 19-43.
 Są różnymi, nieporównywalnymi sposobami radzenia sobie ze światem, nie są
natomiast jego mniej lub bardziej adekwatnymi opisami. Każdy słownik odznacza się
swoimi własnymi regułami i nie istnieje nic znajdującego się „poza” językiem, co
mogłoby by stanowić dla niego kryterium.
Należy więc zapytać w jaki sposób, wobec nieistnienia jakichkolwiek kryteriów
decydujących o wyższości któregokolwiek ze słowników oraz ich niesprowadzalności,
dokonujemy wyborów spomiędzy dostępnych gier językowych. W tym miejscu
odwołamy się do cytatu:
„(...) kiedy przychodzi do zmiany jednej gry językowej na drugą, pojęcia kryteriów
i wyboru ( łącznie z pojęciem wyboru „arbitralnego”) są już nie na miejscu. Europa nie
zdecydowała się
przyjąć swoistego języka poezji romantycznej, socjalistycznej polityki
czy Galileuszowej mechaniki. Tego rodzaju zmiany nie były ani aktami woli, ani
wynikiem dyskusji. Było raczej tak, że Europa stopniowo odzwyczajała się
od używania pewnych słów i stopniowo przyzwyczajała się do używania innyc
.
Na podstawie powyższego fragmentu trudno nie dojść do wniosku, że pierwsze
skrzypce w ewolucji gier językowych gra nawyk. Nie jest tak, że na podstawie
racjonalnych przesłanek decydujemy o porzuceniu starego słownika. Nie jest też tak,
że dajemy się przekonać argumentom wskazującym na to, że warto byłoby podjąć
nową grę językową. Porzucenie starego słownika i przyjęcie nowego nie odbywa się
wskutek podjęcia decyzji, lecz na drodze nawyku. Oczywiście nie odbywa się
to momentalnie – przyswajanie nowego słownika odbywa się stopniowo, jak zresztą
każdy proces nie będący decyzją a polegający na przyzwyczajaniu się. Nie zmienia
to faktu, że nasz wpływ na to, w jaką grę językową gramy, ogranicza się
do uczestniczenia w niej i przyzwyczajania się do jej zasad. Podobnie jak u Hume’a tak
i tutaj nawyk jest mechanizmem, który wobec powtarzalności pewnych zjawisk wynosi
je w końcu do miana reguły. Tak jak powtarzające się styczność i następstwo urastają
do rangi powszechnego związku przyczynowo-skutkowego, tak i często używane
sposoby mówienia stają się w końcu obowiązującą grą językową. Okazuje się,
że to nawyk wpływa na to w jaki sposób posługujemy się językiem, a w konsekwencji
– jak myślimy i działamy.
Jednak to nie koniec roli nawyku w koncepcji języka Rorty’ego. W celu
wykazania jego obecności przeniesiemy nasze rozważania z poziomu gier językowych
na poziom metafor. Metafory definiuje Rorty jako „nieznajome użycia dźwięków
i znaków”. Nie oznacza to, że metafory niosą ze sobą nieznane dotychczas informacje.
Są po prostu zupełnie nowym, niesprowadzalnym do dotychczasowego, sposobem
wyrazu. Ich znaczenie polega na tym, że budząc konsternację, rozpoczynają ferment
intelektualny, który często prowadzi do rewolucji w nauce, filozofii lub sztuce. Jako
przykłady takich metafor Rorty podaje m.in. „gravitas” Galileusza i „ousia”
Arystotelesa.
103
R. Rorty,
Przygodność, ironia, solidarność
, Warszawa 1996, s. 23.
51
 Rorty zauważa, że nie wszystkie powstające metafory zyskują wartość logiczną
i stają się elementem języka. Część metafor jest przez nas odrzucana, natomiast
te, które zyskają naszą aprobatę wchodzą na stałe do powszechnie obowiązującej gry
językowej, by wkrótce stać się martwą metaforą służącą jako kontekst, podłoże dla
powstawania kolejnych innowacji językowych.
Rorty nie podejmuje próby wyjaśnienia tego, co decyduje o tym, że niektórymi
metaforami potrafimy się „delektować”, natomiast inne „wypluwamy”. Nie podaje
żadnych kryteriów ani reguł. My natomiast postaramy się wypełnić tą lukę
i zaproponować jako kryterium decydujące o losie metafor – nawyk. Metafory (jak
również słowniki finalne) są wytworem kultury i historii. Czasem są tylko przelotnym
fenomenem, ale jeśli zostaną, na drodze nawyku, przyswojone przez odpowiednią ilość
jednostek, jeśli staną się nawykiem nie tylko podmiotowym, ale również kulturowym,
to stają się integralnym elementem rzeczywistości – delektujemy się nimi. Jeśli
usłyszymy dane określenie odpowiednią ilość razy, to stanie się ono częścią gry
językowej, w której uczestniczymy, niezależnie od tego czy przypadnie nam do gustu
czy nie. Wystarczy zatem, by metafora została przez nas percypowana wystarczającą
ilość razy, tak by mogła utkwić w pamięci i zacząć budzić nasze emocje. Jeśli się
do niej przyzwyczaimy to zaczniemy jej używać w kontekście uczuć jakie w nas budzi.
Będziemy jej używać do okazania zadowolenia, radości albo jako synonimu kiczu
i infantylizmu. Wypluta metafora nie oznacza sformułowania, które wzbudziło naszą
niechęć. Oznacza innowację, do której nie było nam dane przywyknąć. Jeśli
przyzwyczajamy się do nowego określenia, jeśli zapada nam ono w pamięć, to nie ma
już znaczenia jaki jest nasz do niego stosunek. Nie podejmujemy żadnych decyzji.
Przyzwyczajamy się lub nie. Nawyk jest zatem pierwszą i ostatnią instancją decydującą
o losie metafory.
Konstatując: Rorty stwierdza, że język jest kształtowany w wyniku ogromnej
liczby przygodności. Nie zauważa jednak, że te przygodności podlegają pewnego
rodzaju selekcji i w konsekwencji niektóre z nich nigdy nie stają się czynnikiem
decydującym o kształcie języka, natomiast inne stają się jego istotnymi determinantami.
Być może jego odpowiedzią na przyczynę tego stanu rzeczy byłaby znów przygodność.
My jednak, uznając jego argumenty, dodajemy do przygodności przyzwyczajenie jako
mechanizm decydujący o losie pojawiających się nowych motywów językowych.
Wobec powyższych stwierdzeń pozwolimy sobie na tezę, że koncepcja języka
Rorty’ego to próba namówienia nas do pozbycia się starych nawyków językowych
i zaakceptowania nowych. Rorty chce abyśmy odrzucili nasz dotychczasowy,
metafizyczny słownik pełen pytań o naturę i istotę rzeczy, i do przyjęcia jego punktu
widzenia, w którym te pytania tracą znaczenie. Proponuje odrzucenie pojęć takich jak
„prawda” i „rzeczywista natura” na rzecz delektowania się jego „przygodnością”.
Krótko mówiąc, Rorty próbuje wykorzenić stare nawyki językowe,
jednocześnie zaszczepiając w nas swój słownik i swoje metafory. Kiedy spojrzymy
na upór maniaka, z jakim powtarza fundamentalne dla swojej koncepcji tezy, możemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl