[ Pobierz całość w formacie PDF ]
BARBARA DELINSKY
OBCY
ROZDZIAŁ
1
Zbliżał się sztorm. Summer VanVorn wyczuła jego
nadejście, nim podano oficjalne ostrzeżenie. Jej or
ganizm odbierał sygnały o zmianie ciśnienia jak naj
czulszy barometr.
W komunikacie radiowym podano, że wiatr nad
chodzi z południa, od atlantyckiego wybrzeża, i spo
wodował już duże szkody. Wyspa Pride leżała na jego
drodze. Summer odbierała zbliżanie się żywiołu jako
ledwie wyczuwalne wibracje, zwiększoną wrażliwość
na dotyk i przypominające gorączkę palenie skóry. Nie
przewidziała tylko jednego: iż wiatr, który zwykle
słabł, zanim dosięgnął Maine, tym razem zaatakuje jej
ukochane miejsce.
Był sierpień - pora, kiedy co roku żeglowała na
VanVornland, by spędzić tam samotnie dwa tygodnie.
Tej maleńkiej, zapomnianej przez Boga i ludzi wysepki
nie było na żadnej mapie. Jedynie zarośnięta droga,
zrujnowana chata i kamienny murek świadczyły, że
kiedyś stanęła na niej stopa człowieka. Lecz dla
Summer ten skrawek ziemi stanowił prawdziwy azyl.
Dla niej, ostatniej z rodu VanVorn, czas spędzany tam
był jak cudowny zastrzyk ożywczej energii. Gdyby nie
6 • OBCY
to, że na wyspie Pride mogła dostać żywność, ubranie
i miała dach nad głową, najchętniej zamieszkałaby na
VanVornland na stałe. Choć było coś jeszcze, co
wiązało ją z Pride - łąka, królestwo jej ukochanych
koników.
Już kiedy stawiała żagle, zrozumiała, że powinna
wypłynąć wcześniej. Niebo ciemniało groźnie, a wiatr
się wzmagał. Zazwyczaj rejs na Pride trwał około
ośmiu godzin. Teraz miała nadzieję, że uda się jej
dopłynąć w sześć.
Po kilku godzinach żeglowania wiedziała już, że się
przeliczyła. Huragan uderzył wcześnie i z wielką siłą.
Szybko włożyła sztormiak, ciasno związała długie,
jasne włosy i zabezpieczyła wszystkie przedmioty
w kokpicie. Fale ciężko uderzały o dziób jachtu.
Summer kuliła się pod lodowatymi bryzgami, mocno
ściskając ster, by utrzymać kurs na zachód. Narastał
w niej niepokój, choć nieraz żeglowała przy burzliwej
pogodzie.
Płyń do domu, Summer. Koniki są samotne, mogą
cię potrzebować, powtarzała sobie.
Kiedy do porywów wiatru przyłączył się siekący,
lodowaty deszcz, a jacht zaczął się ciężko wspinać na
fale, pozostało jej tylko zrzucić żagle i zdać się na los
szczęścia. Puściła ster i kurczowo uchwyciła się jedną
ręką burty, drugą zaś niezmordowanie wylewała wodę
czerpakiem.
Nagle wanta pękła z trzaskiem i maszt złamał się
pod piekielnym naporem wichru. Strach Summer
przerodził się w panikę. Złamane drzewce obciążyło
burtę i przechylona łódka zaczęła błyskawicznie nabie
rać wody. Summer chwyciła kapok i w pośpiechu
zaczęła nakładać go na siebie. Jeszcze wiązała go
OBCY • 7
drżącymi rękami, gdy ogromna fala wdarła się do
kokpitu. Przeniknął ją ostry ból, ale już w następnej
sekundzie zapomniała o nim. Łódka stanęła dęba
i ciężko zwaliła się na fale, stępką do góry.
Summer zmyło za burtę, w zimne wody północnego
Atlantyku. Kiedy krztusząc się, wychynęła na po
wierzchnię, zobaczyła przed sobą rufę jachtu. Go
rączkowo pracując rękami i nogami usiłowała do
płynąć tam i uchwycić się steru, ale fale odrzucały
ją z powrotem. Dopiero kolejna, większa, gwałtownie
pchnęła ją na dno łodzi. Nie zwracając uwagi na
ból, ostatkiem sił zdołała wciągnąć się na przewrócony
kadłub i mocno objąć ramionami sterczący w górę
miecz. Leżała tak, rozpłaszczona na śliskiej powie
rzchni, szarpana okrutnymi uderzeniami fal.
Musisz wytrzymać, Summer, musisz, szeptała drżą
cymi wargami. Usiłowała myśleć o kucach na łące
i przytulnym domku, w którym się urodziła, wy
chowała i mieszkała dotąd. Odtwarzała melodie, jakie
grała na swoim klawesynie, flecie i całej kolekcji
fujarek, które zrobiła z trzciny. Słodkie melodie, które
pozwalały jej nie słyszeć dzikiego wycia wiatru i ryku
bałwanów.
Zaczęła słabnąć. Zdrętwiałe od zimna i napięcia
ramiona słabły, oddech był spazmatyczny, a zawroty
głowy mąciły myśli. Nagle potężne uderzenie zmyło
ją w fale. Kiedy opadła biała zasłona rozpylonej
wody, łodzi nie było już widać. Summer otworzyła
usta do krzyku, ale poczuła w nich tylko ohydny
smak morskiej wody. Krztusząc się walczyła o od
dech. Tonęła.
Nagle poczuła dotknięcie. Zbyt mocne i konkretne,
by mogła to być ocierająca się o nią ryba czy delfin.
8 • OBCY
Coś objęło ją w pasie i pchało ku powierzchni. Oddy
chaj! - napłynął do jej myśli stanowczy rozkaz.
Szarpnęła się w lęku przed nowym niebezpieczeń
stwem, ale miała już głowę nad falami i mogła zaczerp
nąć powietrza. Silny, męski głos przemówił do niej:
- Powoli, spokojnie. Już jesteś bezpieczna.
Czuła mocne ruchy jego nóg w wodzie, utrzymujące
ich na powierzchni.
- Moja łódź!
- Zatonęła! - odkrzyknął i zanurkował pod nią,
obejmując ją pod ramiona. - Musisz się mocno mnie
trzymać. Dasz radę?
Kiwnęła głową, mając nadzieję, że uchwyt nie
zelżeje. Nie miała siły poruszać nogami. Bezwładnie
unosiła się na wodzie, pozwalając się holować. Pytania
napłynęły niecierpliwą falą.
Jak mu się udaje utrzymać na powierzchni? Jakim
cudem jest w stanie przebijać się przez wzburzone
morze? Skąd wie, dokąd płynąć? Gdzie jest jego jacht?
Czas dłużył się w nieskończoność, odmierzany
rytmicznymi ruchami niezmordowanego pływaka.
Dopiero po długiej chwili półprzytomna Summer
zauważyła, że tempo spowolniało. Zmusiła się, by
otworzyć oczy. Przed nimi majaczyły potężne skały
wybrzeża. W tej samej chwili mężczyzna stanął na dnie
i unosząc ją w ramionach, ruszył w stronę brzegu.
- Dopłynęliśmy - wykrztusiła z ogromnym zdu
mieniem. Była pewna, że do wyspy Pride było jeszcze
kilka godzin drogi.
- Nie byliśmy tak daleko, jak myślałaś - odpowie
dział nieznajomy głębokim głosem, jakby znał jej
myśli. Złożył ją ostrożnie na wąskim skrawku plaży
i pochylił się nad nią troskliwie, zasłaniając od deszczu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]