[ Pobierz całość w formacie PDF ]
VICTORIA HOLT
CZARNY OPAL
Z angielskiego przełożyła
Beata Długajczyk
Odkrycie w ogrodzie
Gdy pewnego ranka w pierwszych dniach marca Tom
Yardley wyszedł do ogrodu obejrzeć świeżo przycięte
krzewy róż, dokonał zdumiewającego odkrycia.
Tom był ogrodnikiem u doktora Marline'a w Com-
monwood House i - jak lubił mawiać o sobie - nie zwykł się
wylegiwać. Najczęściej zrywał się o świcie i szedł prosto do
ogrodu, który stanowił główny przedmiot jego
zainteresowań.
Z początku nie mógł uwierzyć własnym oczom, ale
przecież nie było to złudzenie. Najpierw usłyszał płacz, więc
zajrzał pod krzak azalii - ten sam, który sprawiał mu tyle
kłopotów w ubiegłym roku - i zobaczył ni mniej, ni więcej,
tylko niemowlę owinięte wełnianym szalem.
To ja byłam tym niemowlęciem.
Doktor Marline mieszkał w Commonwood House od
czasu, gdy przejął praktykę po starym doktorze Freemanie.
Mówiono, że kupił dom za pieniądze żony, a jak wiadomo,
ludzie na wsi zawsze znają takie szczegóły o swoich
sąsiadach. Dom doktorostwa był bardzo komfortowy,
oczywiście dzięki pieniądzom pani Marline, i to właśnie ona
w nim rządziła.
W momencie, gdy się pojawiłam, w rodzinie była już
trójka dzieci. Adelina miała dziesięć lat i była nieco upo-
śledzona umysłowo. Służba wiele szeptała na jej temat
i z ich plotek dowiedziałam się, że przyczyną takiego stanu
był „trudny poród". Adelina nigdy nie była „całkiem w
porządku", co bardzo martwiło panią Marline, która nie
potrafiła się pogodzić z tym, że jakikolwiek jej produkt
mógłby być niedoskonały. Toteż narodziny Henry'ego po-
przedziła długa przerwa. W czasie gdy zostałam znaleziona
w ogrodzie, Henry miał już cztery lata i z nim, podobnie jak
z młodszą o dwa lata Estellą, wszystko było w porządku.
Opiekę nad dziećmi sprawowały niania Gilroy i trzy-
nastoletnia Sally Green, świeżo przyjęta do domu, by się
przyuczać przy niani. Obecność Sally okazała się dla mnie
szczęśliwym zrządzeniem losu, gdyż to właśnie ona, kiedy
już byłam w takim wieku, że mogłam zrozumieć prawdę,
opowiedziała mi, jak domownicy przyjęli moje pojawienie
się w Commonwood House.
- Cóż, mogło się i tak zdarzyć, że nikt by cię nie znalazł -
mówiła. - Leżałabyś pod tym krzakiem, aż byś umarła,
biedactwo. Choć przypuszczam, że usłyszano by cię z
daleka. Byłaś prawdziwym krzykaczem. Tom Yardley
przyniósł cię do pokoju dziecięcego, a trzymał cię tak, jakby
się bał, że go zaraz ugryziesz. Niania jeszcze nie wstała. Za
chwilę wyszła ze swojego pokoju, w tej starej, czerwonej
flanelowej nocnej koszuli i z papilotami na głowie. Ja też
usłyszałam głos Toma i chciałam zobaczyć, co się stało.
Tom mówił:
„Proszę popatrzeć, co znalazłem pod krzakiem azalii,
tym samym, z którym miałem tyle kłopotów w ubiegłym
roku".
Niania Gilroy wlepiła w niego wzrok.
„Boże, miej nas w swojej opiece - odezwała się wreszcie.
- Ładne powitanie dnia, nie ma co mówić".
Ja od razu cię polubiłam. Kocham dzieci, zwłaszcza gdy
są takie małe i nie plączą się pod nogami.
„Założę się, że to dziecko Cyganów - mówiła dalej
niania. - Najpierw włóczą się tutaj, naprzykrzają się po-
rządnym ludziom, a potem znikają, nie dbając o to, że ktoś
musi uporządkować bałagan, który zostawili".
Nie lubiłam, gdy nazywano mnie bałaganem, ale kochałam
historię o moim znalezieniu, więc milczałam. Cyganie bi-
wakowali w lasach nieopodal Commonwood House,
widocznych z tylnych okien domu, który zawdzięczał swoją
nazwę* rozciągającym się od frontu łąkom należącym do
gminy.
Sally mówiła dalej, że zdaniem niani Gilroy jedyną
sensowną rzeczą byłoby odesłanie mnie do sierocińca albo
przytułku, który był najlepszym miejscem dla niemowlęcia
porzuconego pod krzakiem.
- Zapanowało prawdziwe zamieszanie - ciągnęła. - Pani
Marline też przyszła do dziecięcego pokoju, żeby cię obje-
rzeć. To, co zobaczyła, niezbyt jej się spodobało. Obdarzyła
cię tym swoim specjalnym spojrzeniem - wiesz, kąciki ust
opuszczone w dół, oczy wpół przymknięte - i powiedziała,
że twoje okrycie trzeba natychmiast spalić razem ze śmiecia-
mi, a ciebie samą wykąpać. Potem zaś należy zawiadomić
odpowiednie władze, że mają przyjechać i zabrać cię do sie-
rocińca.
Na to wszystko nadszedł doktor. Przez chwilę przyglądał
ci się w milczeniu, jak to on, wreszcie powiedział:
„To dziecko jest głodne. Nianiu, proszę dać jej mleka i
umyć ją".
Na szyi miałaś zawieszoną tę błyskotkę.
- Wiem - wtrąciłam - mój medalion. Nadal go mam.
Jest na łańcuszku i wyryto na nim różne znaki.
* * *
- Doktor popatrzył na medalion i powiedział:
„To pismo cygańskie... albo jakieś podobne. Być może
dziecko pochodzi od Cyganów".
Niania była usatysfakcjonowana, gdyż tak właśnie
przypuszczała.
„Wiedziałam o tym - mówiła. - Biwakują w naszych
lasach. Powinno się im tego zakazać".
Doktor podniósł rękę... wiesz, tym swoim gestem, jakby
dawał do zrozumienia, że nie interesuje go, co niania ma do
powiedzenia... ale znasz przecież nianię. Była przekonana o
swojej racji i musiała mieć ostatnie słowo. Powiedziała, że
im prędzej dziecko znajdzie się w przytułku, tym lepiej, bo
tam właśnie jest jego miejsce.
*Common
(ang. ) - błonia, gminne pastwiska.
A doktor na to:
„Czy niania jest tego pewna?".
„No przecież - odpowiedziała - to jest najprawdziwsze
małe Cyganiątko. Musi być jakiś przytułek czy sierociniec
dla tego rodzaju dzieci".
„Skąd niania może wiedzieć, jakiego ona jest rodzaju?" -
mówił doktor chłodnym tonem, jednak niania przekonana o
swojej słuszności nie zwracała na to uwagi, tylko perorowała
dalej.
„W moim przekonaniu tu nie ma żadnych wątpliwości".
„W takim razie niania jest bardziej spostrzegawcza niż ja
- powiedział doktor - gdyż dla mnie pochodzenie tego
dziecka wcale nie jest takie oczywiste".
W tym momencie zaczęłaś krzyczeć ile sił w płucach, a
ja za wszelką cenę usiłowałam cię uciszyć, bo z taką po-
marszczoną i zaczerwienioną buzią bynajmniej nie stano-
wiłaś przyjemnego widoku. Pomyślałam sobie: głuptasie,
jeśli nie przestaniesz, to odeślą cię czym prędzej i ciekawa
jestem, jak ci się będzie podobało w sierocińcu.
„Myślę, sir... " - zaczęła niania, ale doktor jej przerwał.
„Niech się niania nie trudzi - powiedział, co było uprzej-
mą formą zwrócenia jej uwagi, żeby się nie wtrącała. - Pani
Marline i ja sami zadecydujemy, co należy zrobić".
Chcesz powiedzieć, że to ona zadecyduje, pomyślałam
sobie. Ty nie będziesz miał zbyt wiele do powiedzenia i tak
czy owak skończy się to dla tego maleństwa przytułkiem.
Jak się okazało, myliłam się. Pojęcia nie mam, co skło-
niło panią Marline do tego, żeby zmieniła zdanie; przecież
przedtem chciała pozbyć się ciebie z domu możliwie jak
najprędzej. Do dziś zachodzę w głowę, co wpłynęło na
zmianę jej decyzji. Niania oczywiście musiała robić to, co
jej kazał doktor, więc umyła cię, ubrała w sukieneczkę po
panience Estelli i zaczęłaś wyglądać jak normalne dziecko.
Postanowiono, że przez jakiś czas zostaniesz w Com-
monwood, gdyż ktoś może się o ciebie upomni, co jednak
wydawało się mało prawdopodobne, skoro zostawiono cię
pod azalią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]