[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Marek Żelech
PAN SAMOCHODZIK
I RACTWO DĘBU
99 2
WSTĘP
Toruń, lipiec 1481 roku
Kamienica z glazurowanej cegły stojąca przy toruńskim Rynku uchodziła za jeden z najbardziej okazałych budynków w całym mieście. Krępy mężczyzna z blizną na lewym policzku, który zapukał w południe do drzwi tego domu, nazywał się Konrad Bohle i pochodził z odległych stron. Wskazywał na to wyraźnie krój jego zakurzonego podróżnego stroju. Natomiast przebijająca z ruchów pewność siebie była dowodem wysokiego urodzenia. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest to człowiek nawykły raczej do wydawania rozkazów niż do ich słuchania. Służącej u Koperników ― Urszuli, która otworzyła mu drzwi, nie bardzo spodobał się niespodziewany gość. W jego zimnych, błękitnych oczach dostrzegła ponury, okrutny błysk, który zatrwożył ją i sprawił, że wstrzymała oddech. Mężczyzna przedstawił się, a potem dosyć szorstko zapytał o pana domu.
― Jest w porcie razem z synami ― poinformowała Urszula starając się przywołać uśmiech na swe blade oblicze. ― Dogląda załadunku towarów. Dzisiaj wyrusza transport do Gdańska.
― A jego żona Barbara? ― zapytał nieznajomy głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewało rozdrażnienie.
― Pani jest teraz na mszy u świętego...
― Przyjdę później ― przerwał jej mężczyzna, odwrócił się i ruszył w stronę ratusza.
Konrad Bohle, zwany również „Krogulcem”, miał przy sobie list polecający, pod którym widniał podpis kanonika Łukasza Watzenrodego ― brata pani domu. Wiedział, że gdyby pokazał to pismo, zostałby natychmiast wpuszczony do domu Koperników i ugoszczony niczym książę. On wolał jednak zaczekać, aż wrócą gospodarze. Po pierwsze, dlatego, że gardził ludźmi niskiego stanu, a po drugie, nie miał przekonania, czy owa prosta posługaczka, która otworzyła mu drzwi, potrafiła w ogóle czytać. Był natomiast pewny jednego, że nikt nie rozpozna fałszerstwa dokonanego przez Albrechta Harra ― najlepszego specjalisty od podrabiania dokumentów, jakim dysponował Zakon Najświętszej Marii Panny. Cały list wyszedł spod ręki Harra dziesięć dni wcześniej w odległym Królewcu.
Noc była ciepła i bezksiężycowa. Gwiazdy mrugające na bezchmurnym letnim niebie wyglądały jak łebki złotych ćwieków wbitych w czarne sukno. Wydawało się, że wystarczy tylko wyciągnąć dłoń, aby ich dosięgnąć. Pomimo późnej pory mały Mikołaj wciąż jeszcze obserwował nieboskłon, na którym co jakiś czas pojawiały się tajemnicze rozbłyski.
― Położysz się wreszcie? ― wymamrotał zaspanym głosem Andrzej przewracając się w pościeli. ― Zamknij okno i śpij. Już późno!
― Jeszcze chwilę ― powiedział cicho Mikołaj. ― Gwiazdy są takie piękne.
Brat jęknął tylko, a potem nakrył głowę poduszką.
Dwa kwadranse później Mikołaj w dalszym ciągu wpatrywał się z zachwytem w rozgwieżdżone niebo nad Toruniem. Chłopiec zupełnie stracił poczucie czasu i dopiero głośne skrzypniecie drewnianych schodów przywróciło mu poczucie rzeczywistości. „Kto kr...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]