[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Emilie Rose
Kusząca propozycja
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Brooke Blake upiła trochę piwa z butelki i skrzywiła
się. Było niesmaczne, gorzkie. Postanowiła jednak do
świadczyć wszystkiego, co łączy się z jej nowym domem,
nie wyłączając piwa.
Spojrzawszy na zegarek, dała sobie dziesięć minut na
rozpamiętywanie własnego, pełnego sprzeczności losu.
Jej pozycja zawodowa jako psychologa i pisarki stale ros
ła, natomiast jej wiarygodność miała tendencje zniżkowe
z powodu braku sukcesu w życiu osobistym.
Nie dane jej było osiągnąć najważniejszego dla ko
biety celu w życiu, jakim jest rodzina. Nie poddawała
się jednak biernie losowi, podejmowała określone dzia
łania, lecz mimo to swoje trzydziestopięcioletnie urodzi
ny spędza jako osoba samotna. Co ona takiego przeoczy
ła? - zastanawiała się, sięgając pamięcią wstecz.
Drzwi baru otworzyły się, przeciąg przewrócił kartki
leżącego przed nią terminarza. W lustrze naprzeciwko uj
rzała wchodzącego do środka kowboja. Chylące się ku
zachodowi słońce oświetliło jego zgrabną sylwetkę. Przy
stojny, ale nie w jej typie. Brakowało mu tylko przerzu
conego przez ramię lassa.
Przeszedł przez salę z wdziękiem atlety nawykłego
do przewodzenia. Znała takie typy mężczyzn i wie
działa z doświadczenia, że lękają się na ogół kobiet
sukcesu.
Takich jak ona.
Zatrzymał się przy barze tuż obok niej. Spotkali się
wzrokiem w lustrze. Nie zakładała, że ją zagadnie, ale
w razie czego wiedziała, jak w uprzejmy sposób pozbyć
się natręta. W końcu była również psychologiem. Obró
ciła ku niemu twarz i stwierdziła, że jego odbicie w lu
strze nie oddaje rzeczywistości. Miał ostre rysy twarzy,
wydatną, świadczącą o zmysłowości szczękę. Rozchylo
na koszula ukazywała owłosioną pierś, a opięte dżinsy
podkreślały te rejony ciała, jakimi autorzy fotografii
w kalendarzach podniecają kobiety.
Ale nie ją. Ona wolała inny typ mężczyzny. Przed
kładała intelektualizm nad fizyczność.
Zmierzył ją dziwnym wzrokiem, jakby od niechcenia.
I ten wyraz jego oczu, brązowych niczym ziarenka kawy,
sprawił, że przeszył ją dreszcz i postanowiła mieć się na
baczności.
Uchylił kapelusza - włosy o tym samym co oczy od
cieniu opadły mu na czoło.
- Mogę się przysiąść? - zapytał.
Głos miał głęboki, aksamitny. Taki głos działa na ko
biety, ale nie na nią. Ona lubiła mężczyzn bardziej skom
plikowanych, bardziej... miejskich. Ciekawe, jak by się
czuła, kochając się z kimś tak prymitywnym. Ten męż-
czyzna byłby prawdopodobnie żywiołowy, nieprzewidy
walny, a do takich nie przywykła.
Kończąc te dość nieprzyzwoite, acz pobudzające
wyobraźnię rozważania, wyprostowała się i rozejrzała po
barze. Pogrążona w myślach nie zauważyła nawet, że
przybyło gości. Jedyne wolne miejsce było obok niej.
Wzięła więc z sąsiedniego stołka swoją torebkę.
- Proszę bardzo - rzekła.
- Dzięki - odparł.
Dotknął kolanem jej uda. Zastanawiała się, czy zrobił
to celowo, ale nic raczej na to nie wskazywało.
- Przepraszam - powiedział.
Ujęła stojącą przed nią butelkę z bursztynowym pły
nem - poczuła potrzebę zwilżenia sobie ust.
Zamyśliła się. Gdyby spotkała kogoś, kto wyglądałby
i pachniał tak jak ten tutaj, zdecydowałaby się chyba...
A jeżeli już kowboj, to musiałby być kulturalny, jeśli taki
w ogóle istnieje.
Wyjęła pióro i zapisała w terminarzu: „Przy właści
wym podejściu można osiągnąć każdy cel".
Jaką drogę ma zatem obrać, by znaleźć odpowiedniego
męża?
Mężczyźni w jej życiu albo mieli jej za złe, że tyle
czasu poświęca robieniu kariery, albo umieli z tej kariery
korzystać. Zrobiła nawet w swoim terminarzu odpowied
nią rubrykę. Po jednej stronie napisała: „użytkownicy",
a po drugiej: „fajtłapy".
Zerknęła na kowboja, który położywszy kapelusz na
kolanie, uniósł dłoń, przyzywając kelnera. Poczuła na so
bie jego oceniające spojrzenie.
Znowu łyknęła piwa, które wydało jej się jeszcze bar
dziej obrzydliwe.
- Co mam podać? - zapytał barman kowboja.
- Teąuilę. Najlepiej podwójną. Macie jakieś białe wi
no dla tej pani?
- Oczywiście. Już się robi.
Nie chciała, żeby ten kowboj pomyślał, że przyszła
tu, by kogoś poderwać. Obróciła się szybko i znów nogi
ich się zetknęły, tym razem z jej winy.
- Przepraszam - rzekła - ale nie musi pan stawiać
mi drinka.
- Jasne, że nie muszę, tylko nie mogę patrzeć na pani
minę. Wykrzywia się pani, jakby połknęła jakiś ohydny
lek.
Nie czerwieniła się od lat, ale teraz czuła, że ogarnia
ją fala gorąca.
- Nigdy nie szalałam za piwem - oznajmiła.
Kątem oka obserwowała jego duże opalone dłonie.
Nosiły ślady zadrapań, lecz paznokcie miał dobrze utrzy
mane. Sięgnął do miseczki z orzeszkami stojącej na la
dzie.
- A za czym pani szaleje, poza robieniem notatek,
rzecz jasna?
Brooke zamknęła terminarz. Nie miała zamiaru oma
wiać z kimkolwiek swoich spraw i nie pozwoli, by kto
kolwiek wtrącał się w jej życie osobiste. I nie wyzna temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]