[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Nili AmitA miałam być księżniczką z bajki...tłumaczenie autoryzowane Katka MazurczakWydawnictwo Austeria Kraków • Budapeszt 2011MaćkowiEdukacja wrocławskaWychowanie jak wiadomo rozpoczyna się we wczesnym dzieciństwie. Psycholodzytwierdzą, że jesteśmy całkowicie ukształtowani już w wieku trzech lat. Problem w tym, że niepamiętamy wiele z tego okresu, a to, co dociera do nas potem, jest dezinformacją, bo płyniez różnych niewiarygodnych i podejrzanych źródeł. Idź, znajdź rodzica, który publicznieprzyzna się, że coś sknocił. Tak, byliśmy tymi czarującymi dziećmi, aleto se uz nevrati,bopotem wyrośliśmy i staliśmy się tymi nieznośnymi, bezczelnymi stworzeniami, które kręcą imsię po domu.Opowieści o czasach zamierzchłego dziecięctwa to zwykle pochwalne peany naszychrodzicieli wygłaszane na swoją cześć, w których przeciwstawiają swą dobrą pracęwychowawczą naszym nieudolnym wysiłkom, gdy wzięliśmy sprawy w swoje ręcei popsuliśmy im cały macierzysty (i ojczysty) plan.Należy mieć niezwykle czujne ucho i umiejętność analizy naukowej, aby z tych mitówo wspaniałych rodzicach-herosach wyłuskać ziarenko prawdy historycznej.Oficjalny mit o moim przyjściu na świat, taki, jaki został opublikowany przez odnośnewładze (czyli moich rodziców), głosi, że urodziłam się za górami, za lasami, gdzieś tam, naUralu, jako dziecko pary polskich uchodźców, ocalałych cudem z Holokaustu dzięki ucieczcedo ZSRR. Para ta postanawia uczcić zwycięstwo państw alianckich przez spłodzenie potomka.Jednakże tożsamość moich prawdziwych rodziców, jak i samo urodzenie owiane jest mgłątajemnicy, gdyż pierwszą czynnością wykonaną przez mojego zszokowanego ojca, po tym jakpokazują mu owoc jego lędźwi, jest napisanie podania do szpitala w celu wymiany mnie nainne dziecko. Jest przekonany bowiem, że nastąpiła pomyłka, bo jego piękna małżonka niemogła urodzić tak szkaradnego stworzenia.Dyrekcja szpitala wykazuje zrozumienie dla jego stanu psychicznego, łączy wyrazysympatii, lecz twardo i niezmiennie obstaje przy swoim, że nie zaszła w tym wypadku żadnapomyłka.Być może dziecko ma wygląd mongoloidalny – twierdzi– lecz pozostałe niemowlaki są autentycznymi Mongołami o ciemnej karnacji i skośnychoczach, a ich matki nie są zainteresowane handlem wymiennym. Moi biedni rodzice zostająnabici w butelkę i obarczeni dziewczynką – rudzielcem o niebieskich oczach i kartoflanymnosku.Trudne warunki wychowywania niemowląt w azjatyckiej części ZSRR powodują, żepoczątkom mojego życia towarzyszy cykl „niemalże katastrof”, z których ja, na podobieństwomitologicznych herosów, ratuję się cudem dzięki interwencjideus exmachina(czytaj:mużyków, u których mieszkamy). Mama przez pomyłkę sadza mnie na rozpalonym piecukuchennym, potem omal nie duszę się w wiejskiej łaźni parowej. W drodze powrotnej doPolski zaś, w czasie podróży bydlęcym wagonem, matka dostaje wrzodu na piersi i tracimleko.Na tym etapie wędrówki w wagonie pojawia się koza – która woli pozostać anonimowa –natomiast ja z podziwu godnym samozaparciem, które już wówczas mnie cechuje, odmawiampicia jej mleka. W przeciwieństwie do boga Zeusa, wykarmionego przez kozę amalteę,stwierdzam, że zapach i smak koziego mleka są obrzydliwe. Mój bohaterski i uzasadnionystrajk głodowy zostaje jednak siłą złamany przez odnośne władze. Obrażona koza niepozostawia mi przez zemstę rogu obfitości.Tak oto po kilku tygodniach tułania się pociągiem, na przekór wszystkim trudnościom,udaje się domniemanym rodzicom dowieźć mnie całą i zdrową na ziemię polską. Znówwnikliwa lektura między wierszami ujawni, że po daremnych próbach zarówno podmienienia,jak i pozbycia się mnie za pomocą wszystkich możliwych sposobów, takich jak: spalenie,zatopienie i głodzenie, najwyraźniej dochodzą do wniosku, że nie da się mnie tak łatwopozbyć.Ponieważ moja obecność jest teraz niepodważalnym faktem, zostaje podniesiona palącakwestia, w jaki sposób należy mnie wychować. Władze obawiają się wyprodukowaniawybrakowanego towaru zwanego „rozpieszczoną jedynaczką”, stworu, który nie przyniesieżadnego pożytku społeczeństwu. Po uwzględnieniu ostatnich badań naukowych w dziedzinieedukacji oraz wielu aspektów praktycznych, rodzice optują za postępową drogąwychowawczą, która jest ciekawą hybrydą spartańskiej szkoły Likurga oraz rewolucyjnejmetody wielkiego sowieckiego pedagoga, Makarenki.Hasłem przewodnim tej „doktryny” pedagogicznej jest maksyma dzieci i ryby głosu niemają. To dźwięczne przesłanie ma oczywiście znaczenie dwuznaczne: dosłownie zabrania onoodzywać się, zwłaszcza w obecności dorosłych,implicitezaś zakazuje także wyrażaniapoglądów, zwłaszcza tych, które różnią się od zdania władz. Wiele zachodu wymagałowdrożenie tego sloganu w życie – co prawda podporządkowują się mu karpie pływająceczasem w naszej wannie, lecz w moim wypadku, okazuje się wewnętrznie sprzeczny. Jestemgadułą i mądralą, więc polecenie trzymania buzi na kłódkę kłóci się z próbą karmienia mnie nasiłę, sytuacją, w której obowiązuje pozycja ust otwartych.Karmienie dożylne, rozwiązanie proste i eleganckie, nie zostało jeszcze wtedywynalezione, otrzymuję zatem polecenia bez mała mylące, a wręcz sobie przeczące: „Zamknijbuzię! Otwórz buzię! cicho bądź! Otwórz, tak, otwórz buzię szeroko! Patrz, ptaszek, ptaszek…!Jedna za mamę, druga za tatę...” – tutaj kończy się lista krewnych i nie ma tak bardzo za kogopołykać kolejnej łyżeczki klusek na mleku. Sprytnie wykorzystując ten fakt demograficznyi jawne kłamstwo o ptaszku, wrzeszcząc w niebogłosy, odmawiam dalszego jedzeniaobrzydliwej kaszy manny pokrytej kożuchem, fuj!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]