[ Pobierz całość w formacie PDF ]

[1]

 

    Lipcowe słońce przygrzewało przez uchylone okna dyżurki lekarskiej w szpitalu św. Munga, gdzie nad stosem badań i raportów, w nasadzonych na nosie okularach, nisko nachylona siedziała młoda pani doktor. Kobieta z westchnieniem przerzucała kolejne stosy kartek starając się zebrać wszystko w całość i skończyć pisanie raportu z dyżuru.

- Ejj ślicznotko, a czy ty przez przypadek nie skończyłaś już pracy?- zapytała starsza, przysadzista pielęgniarka wchodząc do dyżurki.

- Och to by Martho.- odciągnięta od swojej pracy dziewczyna nieprzytomnie zerknęła w kierunku drzwi.- Muszę to skończyć.- powiedziała wracając do swojego zajęcia. Pielęgniarka westchnęła ciężko, po czym podeszła do biurka zagradzając lekarce dostęp do papierów.

- Hermiono, nic nie musisz.- powiedziała z dobrodusznym uśmiechem, ukochanej cioci.- I tak robisz więcej niż trzeba, dawno powinnaś być już w domu.

- Trzeba jeszcze dodać pustym domu.- powiedziała z goryczą Hermiona.- Już chyba wolę zostać tutaj.

- Ojj no dzisiaj pan premier chyba będzie na ciebie czekał, w końcu to twój wielki dzień.- powiedziała z entuzjazmem- O której masz wizytę w tym mugolskim dziekanacie?

- Dziekanat!!!- krzyknęła, zrywając się z miejsca.- Na śmierć zapomniałam, Martho.- jęknęła, w pośpiechu ściągając swój biały kitel.

- Oj dziecko, dziecko..- westchnęła pielęgniarka.- Kiedy ty ostatnim razem tak naprawdę wypoczęłaś co?- zapytała z troską.

- Nie mam na to czasu, przecież wiesz. Praca, nauka, dom i jeszcze przygotowania do ślubu. A wszystko na mojej głowie bo Ron jest zbyt zajęty, żeby pamiętać o takich drobiazgach jak na przykład nasz ślub.- mówiła, miotając się i starając w pośpiechu zrobić makijaż.

- Zobaczysz, wszystko ułoży się kiedy będzie już po wszystkim, a wy będziecie małżeństwem.- pocieszyła ją kobieta.

- Mam nadzieję, bo jeśli nie to oznacza to, że dobrowolnie dam się zamknąć w złotej klatce.- mruknęła.

- Och dzieci, dzieci.- pielęgniarka pokręciła głową.- Tak mało jeszcze wiecie o życiu.. Musicie ze sobą porozmawiać. Tylko bez złości Hermiono, pamiętaj. Myślę, że najlepsza okazja pojawi się na waszym wyjeździe...- podpowiedziała, a Hermionie aż serce podskoczyło z radości. Już za niecałe dwa tygodnie wyjeżdżają na Hawaje. We dwoje, tylko Ron i ona. Cieszyła się na ten wyjazd jak dziecko. W końcu będzie mogła wyjechać i odpocząć od szkoły, od pracy, od posady kury domowej, od spraw ministerstwa, którymi tak bardzo przejmuje się Ron...

- Taaaak.- powiedziała rozmarzona.- To już za dziesięć dni.- po czym jakby wracając na ziemię dodała.- Ale na razie czeka na mnie dziekan. Trzymaj kciuki!- krzyknęła będąc już na korytarzu, Martha uśmiechnęła się pod nosem. Bardzo lubiła Hermionę, dziewczyna była jedyna w swoim rodzaju, ale życie jej nie rozpieszczało. Mimo, że była zdolna i niezwykle uparta, przez co w przeciągu ledwie kilku lat stała się najlepszym magomedykiem w kraju, miała wysoko ustawionego narzeczonego z którym planowała wielkie wesele, miała pieniądze i szacunek.. a jednak nie była do końca szczęśliwa. Starsza kobieta widziała to w jej oczach, mimo że dziewczyna nigdy nie wspominała o swoich kłopotach. W jej oczach tak często czaił się smutek, a młodzieńczy blask zgasł, teraz piękne czekoladowe oczy spoglądały na świat z nienaturalną wręcz dojrzałością... Marta pokręciła głową...

- Biegnąc ku przyszłości, zapomniałaś kim tak naprawdę jesteś..- szepnęła. Hermiona jednak już jej nie słyszała.

Pędziła właśnie wyludnionymi o tej porze ulicami Londynu w żółtej taksówce. To dziś dowie się czy obroniła mugolski dypolom medyczny i czy skończyła studia. Czekała na ten dzień, tak bardzo chciała ukończyć studia medyczne i w końcu poczuć się prawdziwym lekarzem. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie swoich młodzieńczych marzeń o projektowaniu, taaak w Hogwarcie miała nadzieję, że właśnie to będzie robiła w życiu, jednak szybko okazało się, że młodociane marzenia zginęły przykryte dorosłością. Wybrała medycynę, ale nie byłaby Hermioną Granger, gdyby nie rzuciła się na głęboką wodę. Postanowiła, że poza studiami magicznymi rozpocznie też naukę na mugolskim uniwersytecie medycznym. Ron ucieszył się, kiedy powiedziała mu o swoich planach, nigdy bowiem nie popierał jej pomysłu o projektowaniu. Uważał, że to dziecinne i nie przyszłościowe, a przecież żona wysokiej rangi polityka musi być osobą poważną.. Dla niego porzuciła projektowanie, grube zeszyty z jej kreacjami leżały teraz gdzieś głęboko na dnie szafy, a ona postawiła na medycynę, którą lubiła to fakt, ale nigdy nie pokocha. A to wszystko dla niego.. Tak Ron, wszystko i wszystkich dopasowywał zawsze do siebie. Nawet ją i jej uczucie. Początki były cudowne, wspólne mieszkanie w centrum Londynu, długie spędzane razem na rozmowach wieczory, a po nich jeszcze dłuższe noce... Aż w końcu przyszedł awans, a jej ukochany coraz mnie czasu spędzał w domu. Coraz mniej ze sobą rozmawiali, aż w końcu zaczęła odnosić wrażenie, że stała się dla narzeczonego jedynie formą wystroju ich mieszkania.. Najgorsze było to, że na każdą próbę rozmowy Ron reagował tak gwałtownie, że zwykle kończyło się to kłótnią.. "Ehh nikt nie powiedział, że dorosłość będzie łatwa"- szepnęła w duchu, kiedy analizując swoje życie przyglądała się mijanym budynkom...

Taksówka zatrzymała się przed wielkim gmachem Uniersyty Of London Medical Academy. Zapłaciła należność za podróż i poprawiając sięgającą do kolan ciemnoszarą sukienkę ruszyła schodami w górę, znów biegła w kierunku przyszłości, jak na złość nie takiej o jakiej marzyła.

Stając przed dwuskrzydłowymi dębowymi drzwiami dziekana uniwersytetu pozwoliła sobie na zaczerpnięcie głębokiego oddechu. Już po chwili naciskała klamkę. Zaanonsowana wcześniej przez sekretarkę nie musiała już pukać, dziekan oraz promotor jej pracy już czekali.

- Witam.- Szepnęła cicho, nieśmiało przechodząc przez próg.

- Och, panna Granger. Czekaliśmy na panią.- powiedział jeden z mężczyzn z dobrodusznym uśmiechem

- Przepraszam za spóźnienie..- zaczęła

- Ależ skąd, jest pani jak zwykle na czas. Proszę usiąść.- gestem dłoni dziekan zaprosił ją do zajęcia miejsca na krześle ustawionym na przeciwko biurka. Hermiona skorzystała z zaproszenia.

- Taaaak.- zaczął promotor- Na początku, zacznijmy od tego, że jest nam strasznie przykro..- na te słowa kobiecie krew odpłynęła z twarzy, czyżby nie zdała?

- Że nasza uczelnia traci tak znakomitego ucznia.- dokończył z uśmiechem na twarzy dziekan, wchodząc w słowo jej promotora.

- Czyli zdałam?- siliła się na spokój.

- Ależ oczywiście, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości. Ocena celująca i wyróżnienie Akademii za osiągnięcia w nauce.

- Za takim dyplomem- ponownie zaczął promotor- może sęe pani ubiegać o posadę w najlepszych szpitalach tego i nie tylko tego kraju.- uśmiech zawitał na jej twarzy, a więc Hermiona Granger przynajmniej względem nauki pozostała tą samą dziewczyną co w Hogwarcie.

- Chyba, że ma pani inne aspiracje- zaczął dziekan.- Bo w takim wypadku nasza uczelnia jest w stanie z miejsca, a właściwie od października, ale to w sumie to samo, powierzyć stanowisko profesorskie. - trudno było nie wychwycić nutki nadziei w jego głosie, kiedy składał propozycję.

- Kuszące.- zaczęła, zastanawiając się jak ubrać w słowa swoją odmowę- Jednak obawiam się, że nie spełniłabym się na takim stanowisku. Moim powołaniem jest leczyć a nie uczyć.- powiedziała delikatnie, starając się, żeby jej głos zabrzmiał jakby głęboko żałowała, że musi odmówić.

- Cóż, kłamstwem byłoby, gdybyśmy powiedzieli, że się tego nie spodziewaliśmy.- powiedział promotor, uśmiechając się do niej.

- Cóż, w takim razie pozostaje mi jedno.- zaczął dziekan, wstając ze swojego miejsca. Promotor i Hermiona poszli za jego przykładem, już w następnej chwili profesorzy wręczyli jej obity w drogą skórę dypolom lekarski. Była teraz panią doktor, z prawdziwego zdarzenia..

- Panno Granger, pragnę serdecznie powitać panią w zacnym lekarskim gronie. Proszę iść teraz uczcić swój sukces, bo od jutra zaczyna pani ratować ludzkie życie.- powiedział promotor żegnając swoją najlepszą uczennicę.

Wyszła na słoneczną ulicę w dłoni dzierżąc swój klucz do przyszłości. Uśmiechnięta rozejrzała się wokoło. Jeśli Marta miała rację, to i Ron pamiętał o jej wielkim dniu. Postanowiła, że w drodze do domu zrobi małe zakupy. Szampan, truskawki i wiele innych afrodyzjaków, w końcu musi uczcić dyplom..

Nie zdziwiła się, że po wejściu do mieszkania nikogo tam nie zastała. Ron nie byłby sobą, żeby czekać cały dzień. Na pewno wróci wcześniej.. Uradowana zabrała się za przyrządzanie kolacji. Lekkiej a zarazem wykwintnej. Kiedy dochodziła ósma wieczorem, na stole czekały już talerze z piersią z serem brie, purre marchewkowym i ruccolą z sosem vinegret. Schłodzony szampan czekał na otwarcie, a dyplom leżał na widocznym miejscu. Sama Hermiona przebrana w niezwykle sexowną małą czarną co chwila zerkała w stronę drzwi, za którymi zaraz spodziewała się zobaczyć narzeczonego.

Czas jednak minął, z ósmej zrobiła się dziewiąta, z dziewiątej w pół do dziesiątej.. Nagle do okna zastukała sowa. Dziewczyna zrezygnowana poszła otworzyć ptakowi, a ten podając jej kopertę natychmiast odleciał. Dziewczyna rozerwała kopertę i przeczyła kilka słów naskrobanych ręką Rona..

 

"Hermiono!

Nie czekaj na mnie dzisiaj! Mamy problem w ministerstwie. Beze mnie sobie nie poradzą. Pewnie wrócę nad ranem, więc spotkamy się dopiero jak wrócisz z dyżuru.

                              Ron"

 

Łzy zaczęły spływać z jej policzków rozmazując misterny makijaż. Zapomniał. Znowu postawił pracę ponad nią.. Rozszlochała się na dobre. Chwytając butelkę czerwonego wina, pociągnęła spory łyk, nie kłopocząc się nawet nalewaniem trunku do kieliszka. Skrzywiła się, wino było wytrawne, bo takie lubił Ron...

- Gratuluję Hermiono.- szepnęła cicho, odstawiając butelkę na stole, gdzie właśnie zniszczyła się jej uroczysta kolacja, z resztą nie pierwszy już raz... Ruszyła w kierunku sypialni, gdzie jeszcze długie godziny, poduszki tłumiły płacz żalu...

[2]

 

    Ranek przyszedł zbyt szybko. Kiedy o 5.30 zadzwonił jej budzik, jedyne na co miała ochotę to dalej spać. Wiedziała jednak, że czekają na nią obowiązki a przede wszystkim pacjenci. Z głośnym westchnieniem otworzyła oczy, łóżko obok niej ciągle było puste. Ron jeszcze nie wrócił... Dawno przestała go już pytać co takiego poważnego mogło dziać się w Departamencie Sportu, że musiał spędzać w Ministerstwie całe noce...

Nie pozwalając sobie na kolejne łzy, ruszyła pod prysznic po drodze zabierając ze sobą świeżą bieliznę i lekką kwiecistą sukienkę na cienkich ramiączkach. Ciepła woda nieco ją otrzeźwiła, a przede wszystkim zmyła smutek poprzedniego wieczoru. Kiedy po niecałych dwudziestu minutach opuszczała toaletę ubrana, pomalowana i gotowa do nowego dnia i kolejnych wyzwań, nie przypominała już tej słabej kobiety, która zasypiała w jej łóżku ledwie kilka godzin temu. Sięgnęła po różdżkę i jednym zwinnym ruchem zaścieliła łóżko. Teraz czas na pokój. Nietknięta kolacja wylądowała w koszu, a umyte naczynia same wskoczyły na swoje miejsca. Rozejrzała się dookoła. Mieszkanie lśniło czystością, mogła już więc spokojnie iść do pracy. Mimo, że mogła skorzystać z teleportacji, wolała się przejść. Do szpitala miała niecałe pół godziny spacerkiem... Zanim wyszła, schowała jeszcze do torby swój dyplom, aby móc pochwalić się nim w pracy...

Lubiła Londyn o tej porze. Większość ludzi ruszała się już do pracy. Na ulicach trwał zwykły wyścig szczurów, ludzi goniących za swoim szczęściem, szukających radości w zwykłym szarym dniu. Bezimienne masy ludzkie przetaczały się koło niej. A ona obserwowała. Ubranych w garnitury maklerów, ich sekretarki w eleganckich kostiumach, gazeciarzy przekrzykujących się na rogach, sklepikarzy, którzy wykładali towar, piekarzy umazanych mąką, rozwożących swoje wypieki do piekarń.. Każdy z tych mijanych, zwykłych ludzi miał zapewne swoje marzenia, pewnie wielu z nich musiało z nich zrezygnować, podobnie jak zrezygnowała z nich ona. Na rzecz czego? Związku w którym stała się niemalże przedmiotem...

Nie tak miało wyglądać jej życie. Miało być inne.. Jeszcze w Hogwarcie, kiedy walczyli wspólnie przeciwko Voldemortowi, wiedziała że kiedyś będzie szczęśliwa. A teraz, czy tak właśnie wygląda szczęście? Wieczna gonitwa za jutrem... Jeżeli tak, to ona już nie chciała być dorosłą. Chciała znów poczuć się dzieckiem. Wrócić do Hogwartu, znów powyzywać się z Malfoyem.. No właśnie Malfoy.. już nawet zapomniała jak bardzo go nienawidziła, chociaż czy to naprawdę była nienawiść? No właśnie. Nic co wtedy wydawało się takie prawdzie, dziś takim nie jest. Może i on byłby inny..

- Dość Hermiono!! Myślisz o Malfoyu! Źle z tobą!- zrugała sama siebie w myślach, uświadomiwszy sobie jaki tor obrały jej myśli. Prawda była jednak taka, że dość częsta myślała o tamtych latach, tych wszystkich ludziach.. Wiedziała coś praktycznie o każdym z nich..

Neville uczył Zielarstwa w Hogwarcie, Dean został podróżnikiem i pisze książki, Levander pracuje z Ronem, Parvati została kosmetyczką, Cho ma swoją kawiarnię na południu Anglii, Luna po śmierci ojca została redaktorką naczlną w Żonglerze, Zabini Blais pracował jako model, mijała bilbordy z jego twarzą każdego dnia, Pansy wyszła za mąż za jakiegoś mugolskiego maklera, a niedawno urodziła córkę. "Mały" Colin został aurorem, Goyle jest kucharzem i ma swoją własną restaurację, Ginny jest stylistką i to cholernie dobrą, mimo że rzuciła prace, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, ciągle ustawiają się do niej kolejki sławnych i sławniejszych z prośbą o wystylizowanie wizerunku, Harry pracował w ministerstwie, daleko jednak było mu do postawy życiowej Rona.. niedawno odrzucił nawet propozycję zostania Ministrem Magii, a wszystko dlatego, że wtedy nie miałby wiele czasu dla rodziny. Wiedziała o nich wszystkich tyle rzeczy.. Jedynie Malfoy.. o nim nie wiedziała nic. Słyszała, że po śmierci rodziców podobno się zmienił, jakby ktoś ściągnął z niego czar. Wtedy jednak było to za wcześnie, żeby uwierzyła.. Czy uwierzyłaby dziś? Być może, czas bowiem zamienił ówczesną nienawiść w obojętność do tego człowieka..

- A ty co taka zamyślona z samego rana, co??- ktoś zagadnął ją wesoło. Nawet nie zauważyła kiedy dotarła na miejsce.

- Aaaa to ty Martho.- przywitała się ze swoją ulubioną pielęgniarką, kobieta była sporo starsza od niej, jednak już od pierwszego dnia bardzo ją polubiła. Martha niejednokrotnie dawała jej doskonałe, niemal matczyne rady. Hermiona wiedziała, że w razie jakiegokolwiek problemu zawsze mogła zgłosić sie do niej.- Kobieto, czy ty w ogóle kiedyś sypiasz?- zapytała z uśmiechem, kiedy wchodziły już do szpitala.

- No zdarza mi się, ale wiesz starym ludziom już tak wiele snu nie trzeba.- odparła pielęgniarka

- Daj spokój ile tym masz lat, żeby nazywać się starą?- fuknęła młoda kobieta.

- Na tyle dużo, że spokojnie mogłabym być twoją mamą.- powiedziała z uśmiechem, pieszczotliwie szczypiąc Hermionę w policzek.- A teraz nie zmieniaj mi tu tematu, tylko mów co narzeczony wymyślił na uczczenie dyplomu?- zapytała szczerze zainteresowana. Hermiona skrzywiła się ze smutkiem, jednak Martha była odwrócona do niej tyłem, ubierając swój fartuch więc niczego nie zauważyła.

- Hmmm... niech pomyślę.- powiedziała smętnie Hermiona, a Martha na dźwięk jej głosu spojrzała na nią badawczo.- Nadgodziny??- Hermiona dokończyła nieco ironicznie.

- Żartujesz!!- wysapała zszokowana pielęgniarka.

- Ani trochę. Zapomniał i tyle. Całą moją kolacją diabli wzięli, z resztą nie pierwszy raz.- powiedziała smutno.- Ale szkoda gadać. Chodź, bo spóźnimy się na obchód.- zakończyła, zmieniając wyraz twarzy na profesjonalny, po czym nie czekając na przyjaciółkę opuściała gabinet. Martha pokręciła tylko głową zasmucona, ale zaraz ruszyła za panią doktor.

Dyżur mijał spokojnie, dzięki Marcie wszyscy w szpitalu niemal błyskawicznie dowiedzieli się o dyplomie. Niemało się zdziwiła, kiedy wbiegając do gabinetu zabiegowego zamiast ciężkiego przypadku poparzenia ropą czyrakobulwy, zastała tam niemal połowę szpitala i wielki tort z napisem "GRATULACJE PANI MAGISTER!!!". Łzy wzruszenia same napłynęły jej do oczu.. A kiedy wszyscy już ją wyściskali i wycałowali, a jej dyplom i wyróżnienie obiegły każde piętro w szpitalu, ona sama mogła zasiąść do raportu. Miała sporo papierkowej roboty do nadrobienia, toteż nawet nie zauważała upływającego czasu.

Letni wiatr przyjemnie łaskotał ją po twarzy, a jasne promienie rzucały wesołe błyski na porozrzucane na biurku papiery i oświetlając stojący na wyeksponowanej półce dyplom mugolskiej akademii medycznej, który był jej prawdziwą dumą... Zaabsorbowana pracą nie usłyszała kiedy do dyżurki weszła Martha.

- Yhym- chrząknęła cicho, jakby anonsując swoje przybycie- Nie chcę przeszkadzać Hermiono, ale masz gościa.- powiedziała delikatnie.

- Jeszcze komuś udało ci się powiedzieć o moim dyplomie??- zapytała ze śmiechem nie podnosząc wzroku znad kartek.

- NO WŁAŚNIE!!- usłyszała znajomy, wesoły głos- A nie uważasz, że komu jak komu, ale MNIE powinnaś powiedzieć sama! I to jako pierwszej!!??

- Ginny?- Hermiona na widok przyjaciółki uśmiechnęła się serdecznie odrzucając papiery.- Co tu robisz??- zapytała wskazując jej miejsce na przeciwko.

-To wy sobie pogadajcie, a ja wam skombinuję coś słodkiego.- powiedziała Martha, wycofując się do korytarza.

- Dzięki Martho!!- krzyknęła za nią Hermiona, w odpowiedzi usłyszała jedynie cichy śmiech pielęgniarki.

- Noo to co tu robisz?- ponowiła pytanie spoglądając na Ginny i jednocześnie poprawiając okulary.

- Och w moim stanie to nie powinno cię dziwić. Przyszliśmy na wizytę.- odpowiedziała Ginny głaszcząc się po mocno zaokrąglonym brzuchu.- A w ogóle od kiedy ty nosisz okulary?

- Jestem lekarzem. Wyglądam w nich poważniej!- żachnęła się Hermiona, po czym śmiejąc się dodała- Są tylko do czytania. Lepiej w nich widzę wszystkim wyniki.- Ginny pokiwała głową ze zrozumieniem- A propos wyników, to co tam u maluszka?

- W porządku. Rośnie, a razem z nim mój brzuch.- odpowiedziała rozpromieniona przyszła mama.- No i właśnie po to przyszłam. Herm, co robisz po dyżurze?

- Hmmm.. biorąc pod uwagę, że mam zamiar zabić twojego brata, ale jestem na to za wielkim tchórzem, to chyba nic.- powiedziała gorzko.

- Ojoj..- jęknęła Ginny- Co mój zdebilały bart znowu zawalił?- zapytała, z troską przyglądając się Hermionie.

- A wiesz nic takiego.. nie wrócił tylko na noc, akurat w dzień kiedy obroniłam dyplom.- powiedziała siląc się na obojętność.

- Tak mi przykro.- jęknęła ruda.

- Mnie też Ginny, mnie też.. Choć z drugiej strony powinnam być już przyzwyczajona, w końcu to nie pierwszy raz.- powiedziała, nie spoglądając przyszłej szwagierce w oczy.

- Zobaczysz, jeszcze się ułoży. Faceci już tak mają, że praca jest dla nich najważniejsza.- Ginny starała się ją jakoś pocieszyć.

- Harry jakoś nie.- mruknęła

- Wiesz.. od każdej reguły są wyjątki.- Powiedziała Ginny, czym w końcu udało jej się rozśmieszyć przyszłą bratową.- To co? Małe zakupy na poprawę humoru? Co pani magister?

- Wygrałaś kusicielu!!- warknęła Hermiona, pokazując Ginny język.

- Świetnie, w takim razie o 17 w tej naszej kafejce na rogu, ok?- zapytała wstając.

- Ty tu rządzisz.- mruknęła Hermiona, po czym uśmiechnęła się i dodała- Do zobaczenia grubasie!!

- Za tego grubasa to strzelę focha! Ja jestem puszysta.- fuknęła, jednak ze śmiechem, więc nie do końca wyszło tak jakby chciała.

Ginny wyszła, a Hermiona znów została sama. Po chwili wróciła Martha niosąc tacę z ciastkami, a widząc, że Ginny już wyszła, sama zabrała się za pałaszowanie ich wspólnie z Hermioną. Tak minęła reszta dnia i Hermiona nawet się nie obejrzała a już wybiła 15.30. Czas wracać do domu. Ściągnęła fartuch i znów wybierając sposób mugolski ruszyła do domu słoneczną ulicą. Kiedy podeszła do drzwi swojego mieszkania, okazało się, że nie są zamknięte, a więc Ron postanowił jednak zaszczycić ją swoją obecnością... Weszła do środka, z telewizora dochodziły dźwięki jakiegoś mugolskiego meczu, a jej ukochany siedział rozwalony na kanapie.

- Oooo cześć kochanie. Fajnie że jesteś.- powitał ją, nawet nie racząc wstać z kanapy.- Padnięty jestem!

- A ja wypoczęta!- zironizowała. Nie miała ochoty na rozmowy z nim.

- Ejjj wszystko w porządku?- zawołał za nią do sypialni.

- Jak najlepszym.- odwarknęła.

- Zrobisz coś na obiad?- zapytał, kiedy ponownie pojawiła się przed nim, zmierzając do kuchni, żeby napić się soku.

- Nie!

- Czyli zjemy na mieście?- zapytał nieco zdziwiony tonem jej odmowy.

- Nie!

- Ale..- zaczął

- Nie wiem jak ty, ale ja mam plany na popołudnie. Wychodzę z Ginny na zakupy.- poinformowała go służbowym tonem.

- A ja myślałem, że pędzimy ze sobą trochę czasu.- jęknął podchodząc do niej i próbując złapać w talii, jednak zwinnie go ominęła.

- Patrz co za rozczarowanie.- warknęła, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.

- Hermiono, co się stało? Czym się tak denerwujesz? Chyba nie studiami, co? Przecież będzie dobrze, musi!! A propos kiedy dostaniesz wyniki?- zapytał wesoło.

- Wczoraj!- warknęła.

- Och...- zająknął się- Ojej... nie..nie wie...

- NO WŁAŚNIE O TO CHODZI RON, ŻE NIE WIEDZIAŁEŚ!!! Z resztą nie pierwszy już raz!- krzyknęła, rzucając swoją torbą o ziemię.

- Herm, musisz zrozumieć ja pracuję..

- Tak, a ja w tym czasie chodzę sobie na solarium! Marne tłumaczenie!! Z resztą nie chcę teraz z tobą rozmawiać!- warknęła

- Ale chyba będziemy musieli porozmawiać..- zaczął

- Tak, na Hawajach, kiedy będziesz przede wszystkim ze mną, a nie z pracą.- powiedziała twardo.

- No właśnie Hermiono, Hawaje.. obawiam się, że..- zaczął, a ona wiedząc już co się stanie wybuchnęła..

- TYLKO MI NIE MÓW, ŻE NIE MOŻESZ POJECHAĆ!!!

- Obawiam się, że istotnie będziemy musieli to przełożyć. Zrozum, są mistrzostwa młodzików w Qudditchu i Minister wysłał mnie...

- WIESZ CO?? SPRAWDŹ SOBIE LEPIEJ, CZY 16 WRZEŚNIA NIE MA JAKICHŚ ZAWODÓW W TENISIE STOŁOWYM, ŻEBYŚMY WCZEŚNIEJ MOGLI POINFORMOWAĆ GOŚCI, ŻE ŚLUB SIĘ NIE ODBĘDZIE, BO PAN MŁODY JEST W PRACY!!!

- Ale Hermiono... spróbuj mnie zrozumieć..- zaczął

- NIE RON!! NIE MAM JUŻ SIŁY ROZUMIEĆ!!! PO PROSTU NIE MA JUŻ SIŁY WIECZNIE KONKUROWAĆ Z TWOJĄ PRACĄ! JESTEŚ BEZNADZIEJNY!! -krzyknęła cała we łzach, po czym łapiąc swoją torebkę wybiegła na zewnątrz, nie zważając na jego nawoływania.

Już po krótkiej chwili energicznego biegu odrobinę się uspokoiła, jednak zaczerwienione oczy i tak od razu zdradziły ją przed Ginny.

- Co się znowu stało?- zapytała, kiedy tylko Hermiona weszła do kawiarni.

- Nic, nie ważne.- jęknęła.

- Ważne Hermiono, przecież widzę, że płakałaś. Co jest? Co znowu zrobił?- dopytywała.

- Och, po prostu odwołał sobie nasz wyjazd, bo są mistrzostwa świata juniorów.- zachlipała.

- O Boże co za palant.- szepnęła Ginny, czule gładząc przyjaciółkę po ramieniu.

- A ja tak się cieszyłam na ten wyjazd.- szepnęła, wycierając łzy.

- Więc jedź!- powiedziała wesoło Ginny.- To, że Ron jest za dużym debilem, nie znaczy, że ty masz cierpieć. Jedź sama. Należy ci się!

- Ale..- zaczęła Hermiona, chciała negować pomysł rudej

- Nie ma żadnego "ale". Jedziesz i koniec. A teraz rusz tyłek idziemy ci wybrać bikini!!- powiedziała łapiąc ją za rękę i ciągnąc za sobą.

- Nie jestem pewna, czy stać mnie na taką usługę pani stylistko.- powiedziała już z uśmiechem, kiedy mijały kolejne witryny, a w ich rękach co rusz pojawiała się jakaś torba.

- Powiedzmy, że dla ciebie usługa w ramach gratisu!- Ginny uśmiechnęła się do niej, szturchając w ramię, ale zaraz spoważniała- Ale pod jednym warunkiem!!- dodała grożąc Hermionie palcem.

- Aż się boję.- powiedziała, starając się opędzić od palca przyjaciółki. A kiedy widziała, że nie wygra westchnęła i dodała.- Okey, słucham co to za warunek?

- Masz się wyśmienicie bawić na tych Hawajach!!- krzyknęła z entuzjazmem

- Taaa jasne. Sama. Pełen fun!!- mruknęła.

- Ojj daj spokój, samotny wyjazd daje wiele możliwości. Poza tym kto ci broni poflirtować, przecież nie musisz wszystkich od razu informować, że za swa miesiące wychodzisz za mąż. Zabaw się!! To tylko trzy tygodnie. Twoje ostatnie panieńskie..- powiedziała, a widząc że Hermiona ciągle jest nie przekonana dodała.- To jak? Zgoda, czy mam zacząc wystawiać rachunek??

- Zgoda, zgoda!!- powiedziała z uśmiechem.- Wyjazd panieński i niech się dzieje wola nieba... a rudy niech tęskni!!

- Tak!!- pisnęła uradowana Ginny- Nareszcie myślisz jak normalny człowiek!!

- Hahaha, cieszę się! A teraz chodźmy się czegoś napić, bo padam z nóg.

Znalazły miłą kafejkę, gdzie na rozmowach i planowaniu wyjazdu Hermiony zleciała im reszta wieczoru. Wszystko co dobre szybko się jednak kończy i kiedy minęła 21 Ginny teleportowała się do domu, gdzie pewnie czekał na nią tęskniący Harry. Hermiona westchnęła głęboko, wcale nie miała ochoty wracać do domu.. Wiedziała jednak, że musi. Biorąc głęboki oddech teleportowała się do samego przedpokoju.

- Herm, to ty?- zawołał Ron

- Nie święty Mikołaj.- warknęła rozgniewana.

- Dalej się boczysz?- zapytał.- Obiecuję, że pojedziemy na Hawaje kiedy tylko..- urwał wchodząc do przedpokoju- A co to?- wskazał na jej torby.

- Moje ciuchy na wyjazd.- odpowiedziała zimno.

- Hermiono, przecież mówiłem ci, że nie możemy jechać.- mówił do jej pleców, bo właśnie wyminęła go w drodze do pokoju. Na dźwięk tych słów odwróciła się jednak gwałtowanie i niemal syknęła..

- Nieee Ronaldzie, to TY nie możesz jechać!! Ja z wyjazdu nie zrezygnuję! Jadę sama!!

- Ale..

- Nie ma ale, to już postanowione. Wylatuję, za dziesięć dni.- warknęła, po czym zniknęła w sypialni, żeby wypakować swoje torby.

[3]

 

 

          Kolejne dni mijały spokojnie. Ron obrażony na cały świat niemal nie pojawiał się w domu, a kiedy już to robił ostentacyjnie ignorował Hermionę. Młoda lekarka również rzadko bywała w mieszkaniu, starała się jak mogła, aby przed wyjazdem załatwić jak najwięcej spraw związanych ze ślubem. Suknia, którą projektowała jedna ze wschodzących gwiazdek  brytyjskiej mody wymagała ostatnich przymiarek. Jak przystało na wielki ślub i opływające w luksusy wesele, i jej kreacja musiała być zjawiskowa. Zawsze ubierając ją czuła się lekko przytłoczona. Sama zawsze marzyła o skromnej ceremonii, dokładnie takiej jak ta, którą mieli Harry i Ginny. Tylko oni i ich najbliżsi. Ron jednak uparł się, że musi pokazać klasę, postawili  więc na wielki szyk. Kreacja, w której miała wystąpić, była długa do samej ziemi. Tak szeroka, że nawet bajkowa księżniczka by się jej nie powstydziła. Ciasno dopasowany gorset, wykończony na kształt serca, z zagłębienia, którego wypuszczone zostały cienkie sznurki, oplatające się wokół jej szyi, dokładnie opinał jej idealne ciało. Długa spódnica lała się białym atłasem pokrytym ręcznie robioną misterną koronką, w którą wszyte zostały setki delikatnie połyskujących diamencików, które zdobiły również wykończenie gorsetu.  Tył sukienki zdobiła wielka kokarda, której wstęgi opadały niemal do samej ziemi. Mocno odkryte plecy i ich delikatnie opalona skóra kontrastowały z nieskazitelną bielą,zakryte jedynie cienkim welonem, robionym z tej samej koronki, która pokrywała suknię. Welon sięgał do połowy pleców, aby nie zlewać się z kokardą. Wpięty we włosy delikatnym diademem. Wszystko w tej kreacji było dokładnie przemyślane i zaplanowane. Głównie przez Rona, który wyśmiewając przesądy uparł się, że chce być częścią tworzenia tej sukienki. W końcu to też jego ślub i wszystko ma być idealne, łącznie z panną młodą…

 

Ostatnia przymiarka przypadła na koniec tygodnia, kilka dni przed wyjazdem Hermiony. A kiedy kobieta zjawiła się w niewielkim salonie wszystko już na nią czekało. Gotowa suknia, buty, rękawiczki i welon. Nie miała dziś wielkiej ochoty na przebieranki, rano znów pokłóciła się z Ronem, który kiedy w końcu przypominał sobie o jej obecności w ich mieszkaniu, nie ustawał w namawianiu jej do zrezygnowania ze swoich planów, tłumacząc, że sama będzie się nudziła, a jeśli poczeka kilka tygodni, po ślubie pojadą na Hawaje razem i już nic ich nie powstrzyma. Była jednak nie ugięta, miała ochotę pojechać, baaa zasłużyła sobie na to, a jeżeli on akurat miał inne plany to już jego pech.Obiecali sobie, że wyjadą przed ślubem, ponieważ we wrześniu Hermiona chciała przede wszystkim skupić się na pracy. Myślała również, o podjęciu studiów doktoranckich na mugolskim uniwersytecie… A poza tym, po prostu potrzebowała już odpoczynku.

 

Kiedy jednak pierwszy raz założyła na siebie cały swój strój, wszystkie smutki i cała złość na narzeczonego nagle wyparowały. Po raz pierwszy naprawdę poczuła, że wychodzi za mąż… Stojąc spowita bielą przed ogromnym zwierciadłem nie mogła wyjść z podziwu. Zerkała na dojrzałą kobietę, która jeszcze nie tak dawno była nieopierzoną nastolatką z bujną szopą na głowie.Dziś jej  włosy opadały lekko,delikatnymi falami do połowy pleców, nie były już nawet brązowe, Hermiona rozjaśniła je, żeby zrobić przyjemność Ronowi, kiedy w jednej z rozmów przyznał, że zawsze podobały mu się blondynki. Następnego dnia była u fryzjera.Do dziś pamięta reakcję ukochanego, kiedy wróciła do domu.. i to co działo się potem też pamiętała. Takiej nocy jak tamta nie dało się zapomnieć…

 

Kobieta odbijająca się w lustrze uśmiechnęła się delikatnie,a na jej lico wstąpił rozkoszny rumieniec.

 

- Podoba się?- zagadnęła Monice, która zaprojektowała suknię

 

- Jest boska.- szepnęła Hermiona obracając się wokół własnej osi. – Nie o tym co prawda zawsze marzyłam, ale w tej chwili nie zamieniłabym jej na nic innego.- westchnęła

 

- Cieszę się, że mi się udało.- powiedziała uradowana dziewczyna, delikatnie poprawiając kokardę z tyłu sukni.- Zabiera ją pani dziś?- zapytała przyglądając się Hermionie w odbiciu lustrzanym.

 

- Obawiam się, że dziś niestety nie dam rady. Muszę jeszcze jechać zatwierdzić tort, a potem mam dyżur.- odpowiedziała ostatni raz przyglądając się odbiciu przyszłej pani Weasley w lustrze.

 

- Oczywiście, wszystko zapakuję i odbierze pani, jak przyjdzie czas.-  projektantka posłała jej służbowy uśmiech.

 

Wystarczyło jedno machnięcie różdżką, a Hermiona stała już przed nią w swoich zwykłych ciuchach. Dziękując za wywiązanie się z zadania opuściła małe pomieszczenie. Teraz czas na tort, musi ostatecznie zatwierdzić jego kształt i smak. Miał się tym zając Ron, ale oczywiście znów był zbyt zajęty. Z głośnym westchnienie weszła w jedną z bocznych uliczek skąd mogła już spokojnie teleportować się do oddalonego o kilka ładnych kilometrów cukiernika.Nie mogła pozwolić sobie jednak na zbyt długie marudzenie. Wybrała więc tort wiśniowo czekoladowy, okrągły i z kilkoma warstwami. Na wierzchu miały zostać ustawione magiczne figurki młodej pary, zaś całość przyozdobiona białymi i czerwonymi różami z marcepana. Kiedy już ostatnie rzeczy dotyczące wesela były zapięte na ostatni guzik, mogła spokojnie udać się już do pracy. Dziś postanowiła nie marnować czasu na mugolskie środki komunikacji i teleportowała się bezpośrednio do swojego gabinetu…

 

O mało nie krzyknęła, kiedy okazało się, że jej gabinet wcale nie był pusty, tak jak spodziewała się go zastać. Na samym środku pokoju stał, przyglądając się z uwagą wszystkim jej dyplomom i wyróżnieniom młody mężczyzna. Na oko w jej wieku, może rok lub dwa starszy, na pewno nie młodszy.Był dość przystojny, miał piękne kasztanowe włosy, które zaczesywał z obu stron do góry tak, że tworzyły coś na kształt delikatnego irokeza. Pociągłą twarz o męskiej kwadratowej szczęce, którą zdobił kilku dniowy zarost z uwagą śledziła całe jej medyczne doświadczenie, zapisane na wyróżnieniach. Duże brązowe oczy skryte za kaskadą czarnych jak smoła rzęs prześlizgiwały się od jednej ramki do drugiej, a wyrazistych malinowych ustach o silnie wykrojonej dolnej wardze błąkał się delikatny uśmiech podziwu. Mężczyzna był wysoki, dużo wyższy od niej, mocno zbudowany. Jego umięśnione ramiona eksponowała szara koszulka polo z krótkim rękawem. Najwyraźniej tak był pochłonięty zwiedzaniem jej gabinetu,że nawet nie zauważył jej przybycia. Hermiona zawahała się przez chwilę, nie miała pojęcia, kim jest ten mężczyzna, ani co robi w jej gabinecie, odniosła jednak wrażenie, że nie ma się, czego obawiać. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał ani na przestępcę, ani na psychopatę, a poza tym, ktoś go tutaj przecież wpuścił.

 

- Yhym.- chrząknęła cicho, dając znak swojej obecności.Orzechowe oczy przybysza natychmiast zwróciły się w jej kierunku.

 

- Witam. Zapewne mam przyjemność z Hermioną Granger.-powiedział z uśmiechem, wyciągając rękę w moim kierunku.

 

- Czy przyjemność to się jeszcze okaże.- warknęła ignorując jego dłoń, zakładając swoje na piersi.- A tak w ogóle to ty, to…- spojrzała na niego wyczekująco

 

- A wybacz.- uśmiechnął się przepraszająco, a jego białe zęby błysnęły w promieniach słońca.- Z tego wszystkiego, wiesz… że tu jestem,że cię poznałem, że w ogóle udało mi się dostać do takiego renomowanego szpitala na praktykę, zapomniałem się przedstawić- dostał słowotoku, jakby słowami chciał zabić swoje zdenerwowanie. Wymachiwał przy tym w przekomiczny sposób rękami, a do tego ten dziwny akcent.. Tego było za wiele i dłużej niewytrzymała uśmiechając się do niego.

 

- Okey, okey.- powiedziała z uśmiechem.- To może w końcu zdradź mi swoje imię.

 

- Ach!!- westchnął.- Jestem Igor.- powiedział znów wyciągając do niej rękę.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl