[ Pobierz całość w formacie PDF ]

LAURIEN BERENSON

 

 

 

Miłość według Lucky

 

 

 

 

Lucky In Love

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Zofia Dąbrowska

ROZDZIAŁ 1

 

– Nie przekonają mnie żadne twoje argumenty. Nie mam zamiaru pokazywać się na grzbiecie świni! – Lucky Vanderholden rzuciła wściekłe spojrzenie przedstawicielowi agencji reklamowej, który właśnie wręczył jej rachunek za usługi. – Koniec dyskusji.

– Ależ Lucky, zastanów się przez chwilę. – Ed Wharton mówił spokojnie, tonem perswazji. – To właśnie mógłby być haczyk, którego potrzebujesz. Zwróci uwagę i przyciągnie tłumy kupujących.

– Nie bądź śmieszny, Ed – odpowiedziała mu niezbyt grzecznie. – W dzisiejszych czasach ludzi interesuje to, czy wydają pieniądze z sensem. Chcą zapłacić za dobry samochód rozsądną cenę, a do tego nie przekona ich ktoś paradujący na grzbiecie świni.

– No, nie byłbym taki pewien. W przypadku Loonie’ego Louie z Norristown ten chwyt reklamowy zdziałał cuda.

– Loonie Louie ma mnóstwo gruchotów nadających się tylko na złom i połowę z nich sprzedaje poniżej kosztów – stwierdziła Lucky. – Ja prowadzę zupełnie inne interesy.

– Dla potencjalnych nabywców używany samochód to po prostu używany samochód. – Ed wzruszył ramionami. – Chyba że zrobisz coś, co rzeczywiście wyróżni twoją firmę, tak jak to zrobił Louie. Ma teraz więcej klientów, niż może obsłużyć. – Ed zawiesił znacząco głos. – A tobie, Lucky, przydaliby się klienci.

Rozmowa toczyła się w niewielkim kantorze, jedynym pokoju biurowym Lucky. Młoda kobieta wstała od biurka i stanęła przy oknie wychodzącym na parking pełen dobrze utrzymanych, błyszczących, choć używanych samochodów. W jednej kwestii przynajmniej, pomyślała w zadumie, Ed miał rację. Przydaliby się klienci. Skład jej firmy, „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów”, był przepełniony.

W ciągu ostatnich kilku miesięcy obroty bardzo spadły. Lucky upatrywała przyczyń tego stanu rzeczy w ogólnej recesji. W mieście podupadała nie tylko jej firma. Niemniej coś trzeba było z tym zrobić. Być może potrzebowała rzeczywiście jakiejś chwytliwej reklamy.

Pokiwała głową, odwracając się w stronę siedzącego nadal przy biurku Eda.

– Trzeba rozważyć wykupienie czasu na kampanię reklamową w lokalnej telewizji – powiedziała z namysłem.

– To rozumiem! – Ed poderwał się z krzesła. – Nie będziesz żałowała, wierz mi, że...

– Ed – ton jej głosu przygasił ten wybuch entuzjazmu – mam na myśli nową formę reklamy. Nie powiedziałam, że godzę się na świnię.

– Oczywiście, Lucky. – Ed błysnął zębami w szerokim uśmiechu. – Jak sobie życzysz.

Po wyjściu agenta Lucky wróciła do biurka i wyjęła z szuflady księgę rachunkową. Otworzyła gruby tom i zaczęła przerzucać strony. Zapisy z ostatnich sześciu miesięcy wyraźnie wskazywały, że jej wydatki grubo przekraczały dochody. Jeżeli nic się nie zmieni, firma znajdzie się w poważnych kłopotach.

Nagle dobiegł ją melodyjny dźwięk klaksonu. Czyżby przyjechał jakiś klient? Uniosła z nadzieją głowę akurat w momencie, gdy czekoladowo-srebrny rolls-royce mijał wjazd na jej parking, kierując się do następnej bramy.

Można się było tego spodziewać. Posłała spod zmarszczonych brwi spojrzenie w stronę sąsiedniego parkingu, należącego do Automobilowego Domu Handlowego Donahue. Firma ta specjalizowała się w sprzedaży luksusowych wozów, takich marek jak BMW, Mercedes i Rolls-Royce. Działała dopiero od niedawna i wszystko świadczyło o tym, że świetnie prosperuje.

Przez cały dzień zajeżdżali tam klienci. Samochody prezentowane w ogromnym, oszklonym salonie wystawowym, usytuowanym dokładnie naprzeciw jej biura, regularnie wymieniano na nowe. Z końca parkingu Lucky widać było lśniące garaże, gdzie armia ubranych w wiśniowe kombinezony mechaników, o imionach Fritz czy Gunter wypisanych na przypiętych do kieszeni plakietkach, pracowała nad nieskazitelnymi silnikami nieskazitelnych samochodów. To robiło wrażenie.

Gdyby ona prowadziła podobny biznes, takie sąsiedztwo mogłoby działać deprymująco. Na szczęście nigdy jej to nie nęciło. Nie, czuła się całkiem szczęśliwa pośród swoich używanych samochodów, z których żaden nie był podobny do drugiego, a każdy miał własną, niepowtarzalną historię. Odpowiadał jej również średniej wielkości teren wystawowy, porządnie zniwelowany i świeżo wybrukowany, choć nie mogący się poszczycić przeszklonym salonem. Zaś zatrudniony przez nią nieoceniony mechanik, Clem Greeley, który potrafił naprawić wszystko, co poruszało się na kołach, prędzej padłby trupem, niż włożył wiśniowy kombinezon.

Poza tym i Automobilowy Dom Handlowy też miał swoje kłopoty. Na drugi dzień po nabyciu terenu Donahue otoczył go prawie dwumetrowej wysokości płotem, zwieńczonym zwojami drutu pod napięciem.

Rozmieszczono wiele ostrzegawczych napisów o zakazie wstępu, a nocą biegały tam dwa puszczone wolno dobermany.

W takim otoczeniu nikt nie odważyłby się dotknąć samochodu, za który nie mógłby zapłacić, dumała nadal Lucky. U niej było zupełnie inaczej. Kręcili się tu różni ludzie, począwszy od szesnastoletnich wyrostków, którym sprawiało przyjemność samo oglądanie wozów, po opuszczonych przez bliskich samotników, pragnących wymienić obszerne, rodzinne kombi na coś mniejszego.

Wszyscy byli u niej mile widziani, witani życzliwie i ciepło, nawet najmniejsze dzieci z lepkimi od słodyczy palcami.

Niestety, myślała Lucky, uśmiechając się gorzko, ostatnio nie bardzo było kogo witać. Po pięciu latach zadowalających, jeśli nawet nie zadziwiająco dobrych wyników, z chwilą otwarcia w sąsiedztwie Automobilowego Domu Handlowego zaczęły się kłopoty. Ale dlaczego?

Lucky odsunęła stos rozrzuconych papierów, położyła łokcie na biurku i podparła podbródek dłońmi. Może to miało jakiś związek z tym wysokim, groźnie wyglądającym ogrodzeniem. Wprawdzie jej teren był dostępny, lecz taka konstrukcja tuż obok mogła dezorientować jej klientów. A nawet onieśmielać. Poza tym ludzie, którzy kupowali u niej używane samochody, lubili wałęsać się po parkingu w poszukiwaniu okazyjnego zakupu, a potem jeszcze targować o cenę. Na tego typu nabywców ostentacyjny luksus mógł działać zniechęcająco.

Jeszcze z innego względu jej firma narażona była na ponoszenie niekorzystnych skutków tak bliskiego sąsiedztwa składu nowych, drogich samochodów. Mijali go wszyscy, którzy jechali do niej ze śródmieścia. Nie wiadomo, co przychodziło im do głowy na widok tego przepychu. Jedno było niewątpliwe – na pewno nie wizja zrobienia dobrego interesu na kupnie używanego samochodu.

Oczywiście Lucky poznała już Sama Donahue. Po raz pierwszy zobaczyła go, kiedy się tu sprowadził, a potem jeszcze widzieli się kilkakrotnie. Sąsiedzkie spotkania były nieuniknione, lecz do tej pory ich rozmowy ograniczały się do wymiany formalnych grzeczności.

Lucky musiała przyznać, że jako mężczyzna wywarł na niej wrażenie. Wysoki i świetnie zbudowany, miał gęste, proste, ciemnobrązowe włosy. Podejrzewała też, że przed otwartym, szczerym spojrzeniem jego szarych oczu niewiele by się ukryło. Był niewątpliwie inteligentny, a nieco cyniczne skrzywienie warg sporo mówiło o jego poglądach na świat.

Razem wziąwszy, wydawał się intrygujący i żałowała, że po pierwszym spotkaniu nie przejawił ochoty do kontynuowania ich znajomości. Lecz trzydziestoletnia Lucky nauczyła się już podchodzić do takich spraw filozoficznie. Doświadczenie mówiło jej, że sympatia nie zawsze musi być wzajemna i jeśli Sam, w odróżnieniu od niej, w czasie ich spotkań nie czuł przyspieszonego bicia serca, to trudno. Jego strata.

Z cichym westchnieniem potrząsnęła głową. Na to nic nie mogła poradzić. Natomiast ważniejszą, a zarazem pilną sprawą było ratowanie się przed niekorzystnym dla jej firmy sąsiedztwem. Musiała podjąć jakieś działanie.

Nagle wpadł jej do głowy tak zadziwiająco prosty pomysł, że nie rozumiała, jak mogła o tym nie pomyśleć wcześniej.

Oczywiście, jedynym rozwiązaniem była walka z sąsiadem jego własną bronią. Skoro jej samochody wydawały się marne w porównaniu ze sprzedawanymi przez Sama Donahue, zamiast unikać konfrontacji, może należałoby podkreślić różnice.

Lucky sięgnęła szybko po słuchawkę telefonu i nakręciła numer Eda. Wiedziała już, jak ma brzmieć slogan jej nowej reklamy. Choć nadal nie zamierzała paradować na grzbiecie świni!

 

W eleganckim, wyłożonym miękkim dywanem gabinecie, za wielkim dębowym biurkiem siedział Sam Donahue. Leżąca przed nim księga handlowa była otwarta na pustej stronie, telefon milczał. Sam wyprostowany, w szykownym garniturze, był gotów. Gotów do czego? – pomyślał.

W pokoju było chłodno i cicho, jednostajny szum urządzeń klimatyzacyjnych tłumił wszelkie hałasy z zewnątrz. Przez boczne okno widział starszą parę rozmawiającą na parkingu ze sprzedawcą. Zastanawiał się chwilę, czy ma wyjść z biura, lecz zrezygnował z tego pomysłu. Wszystko toczyło się bez zakłóceń, tego był pewny. Dlaczego zresztą miałoby być inaczej?

Ostatnie osiemnaście miesięcy życia poświęcił przygotowaniom, które miały zapewnić mu sukces w interesach. I jeśli wierzyć liczbom bilansu handlowego, jego trud się opłacił.

Obecnie wszystko wskazywało na to, że Dom Handlowy Donahue staje się największym składem importowanych samochodów we wschodniej Pensylwanii.

Po dziesięciu latach pracy dla innych Sam Donahue dokładnie wiedział, co ma robić, kiedy nadszedł czas otwarcia własnego przedsiębiorstwa.

Najpierw jako bazę operacyjną wybrał niewielkie miasto Cloverdale. Przede wszystkim dlatego, że leżało blisko Filadelfii i głównej magistrali kolejowej, a poza tym tutejsze tereny można było kupić po umiarkowanej cenie. Mając już potrzebny plac, zajął się sprawami organizacyjnymi związanymi z zakupem importowanych samochodów i uruchomieniem najlepszego serwisu technicznego, jaki właściciele zagranicznych aut mogli sobie tylko wymarzyć. Już dawno uważał, że klient, który płaci sporą cenę za wóz sprowadzony z zagranicy, ma prawo do obsługi technicznej na najwyższym poziomie. Ściągnął więc najlepszych mechaników z Niemiec i zatrudnił sprzedawców gotowych, tak samo jak on, poświęcić się bez reszty pracy.

Mechanicy Domu Handlowego Donahue potrafili sobie poradzić z każdą naprawą. Żaden sprzedawca nie oświadczył nigdy klientowi, że jakiś model czy kolor samochodu jest nieosiągalny. Jeżeli nabywca miał określone życzenie, musiało być zaspokojone, choćby Sam Donahue osobiście musiał przetrząsnąć całe wschodnie wybrzeże od Maine do Florydy.

Dlatego w krótkim czasie rozeszła się wieść, że Dom Handlowy Donahue nie tylko ma na składzie najnowsze i najbardziej poszukiwane modele samochodów, lecz także gwarantuje ich niezawodną jakość.

Nabywcy zostali zaskoczeni takim stylem pracy, gdyż przyzwyczajeni byli, że handlowcy zajmujący się sprzedażą zagranicznych samochodów zachowywali się tak, jakby robili im łaskę, wpisując ich zamówienia na długą listę oczekujących. Szybko też się okazało, że klienci docenili wysiłek Sama.

A był on niemały. Przez ostatnie półtora roku Sam zapomniał o prywatnym życiu. Co wcale nie oznaczało, iż żałował trudu, który włożył w swoje przedsięwzięcie. Wręcz przeciwnie, była to podniecająca przygoda. Uwielbiał stawiać czoło wyzwaniom i zaangażował się całkowicie, choć nie mógł być pewien, czy na tym interesie noga mu się nie poślizgnie.

Po pierwszych trzech miesiącach wiedział już, że tak się nie stanie, więc teraz powinien upajać się swoim sukcesem. Dlaczego zatem nie odczuwał pełnej satysfakcji i uważał, że czegoś mu zabrakło?

Usłyszał pośpieszne pukanie i w drzwiach stanął jeden ze starszych sprzedawców, Joe Saks.

– Hej, szefie, chyba powinien pan to zobaczyć.

– Co? – Słowa Joe’ego wytrąciły Sama z zadumy.

– Reklamę w telewizji. – Joe ponaglał Sama gestem dłoni. – Niech pan szybko idzie, bo nie zdążymy.

Sam ze zmarszczonymi brwiami podążył za sprzedawcą korytarzem. Gdy doszli do poczekalni, gdzie stał telewizor, trwał jeszcze wyświetlany przez jedną z lokalnych stacji program reklamowy.

Na parkingu wypełnionym samochodami wszelkich marek i modeli stała kobieta o miłej powierzchowności, z kręconymi blond włosami.

Sam zauważył z niesmakiem, że wiele samochodów miało cenę wypisaną na szybie kawałkiem mydła. Skupił uwagę, gdyż kobieta zaczęła coś mówić.

– Pamiętajcie – oznajmiła z uśmiechem – te drogie samochody są dobre dla ludzi, którzy mają dużo pieniędzy do wyrzucenia.

Sam zmrużył oczy, bo właśnie obiektyw kamery został skierowany na inny parking, gdzie ustawione były mercedesy, BMW... To był jego parking! – uświadomił sobie, wstrząśnięty. Mruknął coś pod nosem.

Teraz na ekranie pojawiła się twarz kobiety w zbliżeniu.

– Natomiast w firmie „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów” oferujemy dobrą jakość za dostępną cenę. Zajrzyjcie do nas. Nie zawiedziecie się.

Obiektyw kamery powrócił na parking używanych samochodów.

– Pamiętaj – mówiła dalej kobieta – wybierając któryś z naszych Najpiękniejszych, nie będziesz musiał wydać królewskiej fortuny, żeby wyjechać od nas jak król.

– Niech mnie licho – mruknął Sam, gdy ekran się ściemnił.

– Sądziłem, że to pana zainteresuje – pospieszył z wyjaśnieniem Joe. – Ja widziałem tę reklamę po raz pierwszy, ale koledzy twierdzą, że idzie już cały tydzień.

– Cały tydzień?! Jak ona śmiała wystąpić z czymś podobnym! – Sam musiał panować nad głosem.

– Wie pan, jak to jest z lokalnymi stacjami, pozwalają na wszystko. Jeden facet z Norristown reklamował swoją firmę, siedząc cały czas na grzbiecie świni.

Sam obrócił się ze złością do sprzedawcy, który dodał:

– Dobrze, że nie zrobiła jeszcze czegoś gorszego.

– Według mnie to było wystarczająco niewłaściwe. Między innymi sugerowała, że sprzedajemy samochody po bajońskich cenach. – Odwrócił się i ruszył do swego gabinetu.

Joe patrzył na plecy oddalającego się szefa i pomyślał, że on, Joe, nie chciałby teraz znaleźć się w skórze Lucky Vanderholden.

 

Sam wrócił do gabinetu. Już po paru minutach doszedł do siebie i zajął się układaniem planu kontrataku. Wiedział, że nie wolno mu działać pochopnie. Ta kobieta zaangażowała w reklamę swój czas i pieniądze. Przekonanie jej, że powinna się wycofać, będzie wymagało pewnych starań. Niezależnie od tego, jak trudne może się to okazać, Lucky Vanderholden musi zrozumieć, że daleko nie zajedzie, jeżeli będzie usiłowała poprawić stan swoich interesów jego kosztem. On jej po prostu na to nie pozwoli!

Mimo klimatyzacji w pokoju nagle zrobiło się dziwnie gorąco. Sam ściągnął marynarkę i przerzucił ją niedbale na oparcie krzesła. Rozluźnił krawat.

Uśmiechnął się. Po męczącej go jeszcze niedawno nudzie nie został najmniejszy ślad. Nic tak nie pobudza szybkiego krążenia krwi jak wyzwanie. Oparł dłonie na biurku i usiłował przypomnieć sobie, co właściwie wie o swojej sąsiadce.

Była wysoka, zgrabna, a złote kręcone włosy tworzyły jakby świetlistą aureolę wokół jej głowy. Buzia niesfornej dziewczynki, a postawa królowej. Jasna cera, rzęsy na końcach też połyskujące złotem. Ciemne, brązowe oczy, na które od razu zwrócił uwagę. Patrzyły na niego uważnie, gdy po raz pierwszy wymienili uścisk dłoni.

Podobało mu się jej spojrzenie. Widać było, że jest stanowcza i zapewne nie ustąpiłaby nikomu, nie wyłączając jego. Uśmiechnął się lekko, gdyż pamiętał, że w czasie tego spotkania wydała mu się pociągająca. Szkoda, że był wtedy zbyt zajęty i nie mógł się nią bliżej zainteresować. Teraz już było za późno. Telewizyjna reklama nie pozostawiała żadnych wątpliwości.

No cóż, westchnął cicho. Na pewne rzeczy nie ma rady.

 

Kiedy Sam Donahue pojawił się w drzwiach kantoru, Lucky właśnie rozmawiała przez telefon.

– Tak, Ed. – Przytrzymywała słuchawkę policzkiem przy ramieniu i gestem dłoni zaprosiła gościa do środka. – Wiem, Ed, znakomity oddźwięk.

Sam aż mruknął coś pod nosem w związku z takim bezceremonialnym traktowaniem. Jeżeli ona tak samo odnosi się do swoich klientów, to nic dziwnego, że nie osiąga sukcesów i musi uciekać się do kopania pod kimś dołków.

Wkroczył gwałtownie do małego pokoju i przez moment zastanawiał się, czy nie usiąść. Jednak jedyne wolne w tym pomieszczeniu, rozklekotane krzesło raczej nie wytrzymałoby jego ciężaru.

– Tak, Ed. Wiem – powtórzyła niecierpliwie, gdyż agent od reklamy nadal rozpływał się nad rezultatami jej nowej kampanii.

Rzuciła spod oka ostrożne spojrzenie na swego gościa. Po emisji reklamy spodziewała się jego wizyty. No i rzeczywiście przyszedł. Dlaczego więc nie była przygotowana do konfrontacji?

Niestety, ten mężczyzna jej się podobał i to stawiało ją w trudnym położeniu. Wyglądał na człowieka, który potrafi wykorzystać cudzą słabość. Wiedziała, że od pierwszej chwili musi rozmawiać z nim jak równy z równym.

– Słuchaj, Ed – Lucky wyciągnęła rękę, żeby przerwać połączenie – mam coś do załatwienia. To nie jest odpowiedni moment do dyskusji. Zadzwonię do ciebie, dobrze?

Nie czekając na odpowiedź, odłożyła słuchawkę. Odetchnęła głęboko i spojrzała na Sama z promiennym uśmiechem.

– Miło pana znowu widzieć, panie Donahue. Właściwie nie utrzymujemy sąsiedzkich stosunków. Kiedy to ostatnio...

Sam mimowolnie odpowiedział jej uśmiechem.

– Jakiś czas temu – odparł wymijająco. Nie powinna się domyślić, że dobrze pamięta, kiedy się ostatnio widzieli. – Przejeżdżałem, a pani usiłowała namówić jakąś starszą klientkę do kupna czerwonej corvetty.

– Aaa, tak. – Lucky przechyliła się do tyłu na krześle. – Panią Obermann. Zatrąbił pan klaksonem i pokiwał mi ręką.

– Spieszyłem się – odparł. Zdziwił się, gdyż odpowiedź zabrzmiała jak usprawiedliwienie, a jeszcze bardziej był zdumiony, że w zakłopotaniu przestąpił z nogi na nogę. Nie wolno mu okazywać zmieszania.

– Oczywiście – potwierdziła. – O ile mogę zauważyć, sprzedaż luksusowych samochodów kwitnie.

– Owszem – odparł niewyraźnie. Musi się wziąć w garść. – Czy kupiła ten samochód?

Lucky zauważyła ledwo uchwytną zmianę w jego postawie, bardziej twardy wyraz ust, i natychmiast domyśliła się, co to zapowiada. Instynkt nakazywał przeciwdziałanie.

– Kto?

Sam zmarszczył brwi. Po raz drugi jej nie docenił.

– Pani Obermann. Czy kupiła czerwoną corvettę?

– Niestety, – Lucky westchnęła. Musi się mieć na baczności. Oboje wiedzieli, jaki był cel jego wizyty, a jeśli on myśli, że uśpi jej czujność pogaduszką, nie będzie wyprowadzać go z błędu.

– Nie odpowiadał jej ten model. – Zachichotała na wspomnienie tamtej sceny. – Szukała czarnego cadillaca.

Sam znowu poczuł zakłopotanie, nie był tylko pewien, czy wywołała je odpowiedź Lucky, czy dźwięk jej uroczego, cichego śmiechu. Najwyższy czas przystąpić do rzeczy.

– Niech pani posłucha – powiedział stanowczym tonem. – Niestety, nie przyszedłem tu z wizytą sąsiedzką. Chciałbym pomówić z panią na temat reklamy, nadawanej w lokalnej telewizji.

– Tak? – Lucky zagryzła wargę. Nie zamierzała ułatwiać mu sytuacji. Piorun uderzy prędzej czy później. I rzeczywiście.

– Pani celowo zleciła nakręcenie jej w taki sposób? Lucky, choć z trudem, zdobyła się na błogi uśmiech.

– Trudno sobie wyobrazić, że reklamę nadano przez przypadek.

Sam próbował trzymać swój temperament na wodzy, lecz jej spokój go zirytował.

– O to mi właśnie chodzi! I pani wie, co mam namyśli!

– Ooo? – Uniosła pytająco brew do góry.

– Przede wszystkim – zaczął – wykorzystała pani zdjęcia mojego parkingu bez zezwolenia.

– Jest pan pewien, że to był pański parking?

– No... oczywiście.

Lucky mogła być z siebie dumna, że udawało się jej zachować spokój.

– Czy widział pan swój salon wystawowy lub nazwę swojej firmy?

– Nie, ale...

– Czy został sfilmowany ktoś z pana personelu?

– Nie przypominam sobie, jednak...

– To skąd ta pewność, że sfilmowano pana teren? – uśmiechnęła się chłodno. – Proszę mi nie mieć za złe tego, co powiem, lecz nie pan jeden handluje zagranicznymi samochodami w Pensylwanii.

– Oczywiście – przyznał. – To nie zmienia faktu, że rozpoznałem mój skład i moje samochody.

– Nie, nie zmienia – wycedziła powoli. – Natomiast istotne jest, czy pan potrafi to udowodnić.

Na chwilę zapadła cisza, po czym Lucky dodała:

– Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia?

– Tak! – zagrzmiał. Na dźwięk tak podniesionego głosu jego personel stałby już na baczność. Dlaczego ona wcale się nie przejmuje? – W reklamie sugeruje się, że jedynie bogaczy stać na moje samochody.

– No i co?

– Co: „no i co”?

– Czy to nieprawda?

– Oczywiście, że nie! – warknął. – Każdy może być klientem Domu Handlowego Donahue...

– ...jeśli zdecyduje się zastawić swój dom dla zdobycia gotówki.

– Zaraz, niech pani posłucha. – Cierpliwość Sama już się wyczerpała. – Nie przyszedłem tutaj dyskutować o sprawach finansowych. Chodzi mi o to, że pani reklama szkodzi moim interesom, i oczekuję jej wycofania.

– Obawiam się, że to niemożliwe. – Lucky starała się nadać swoim słowom pojednawczy ton. Wolałaby mieć w tym człowieku przyjaciela niż wroga. Szkoda, że się na to nie zanosiło. – Ta reklama to najlepsze, co przytrafiło się mojej firmie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Przykro mi że się panu nie podoba, lecz mnie nie stać na zaniechanie prowadzenia kampanii reklamowej, która okazała się sukcesem, tylko z powodu pana osobistych zachcianek. Sam odchrząknął groźnie.

– Nie tylko pani interesy wymagają ochrony – powiedział. – Jeśli się będzie pani upierała przy kontynuowaniu swojej akcji reklamowej, zostanę zmuszony do przedsięwzięcia pewnych kroków.

– Jakich kroków?

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl