[ Pobierz całość w formacie PDF ]

                                    Seledynowy różaniec

 

   Edward poprawił krawat i wyjął zaproszenie z kieszeni. Rzadko chodził na wernisaże, ale artysta, który do niego dzwonił miesiąc temu bardzo nalegał na jego przyjście. I to pewnie on stoi teraz w drzwiach wystawowej sali i uśmiecha się do niego. Edwardowi jego twarz wydała się dziwnie znajoma, musiał widzieć zdjęcie malarza w gazecie albo w telewizji, ale teraz nie było czasu, żeby się nad tym zastanawiać bo tamten wyciągnął do niego rękę  w powitalnym geście  

-Bożydar Winnicki – przedstawił się – bardzo się cieszę, ze pan przyszedł

-Ciekawy jestem pana prac - Edward skłonił się grzecznie  

- W takim razie zapraszam - Winnicki wskazał mu poobwieszane obrazami ściany.

Edward odwzajemnił uśmiech i skierował się ku najbliższej ścianie. Obrazy nieznanego artysty dziwnie przyciągały jego wzrok. Przycupnięte chaty, pochylone nad nimi drzewa, bociany w gniazdach, łany zbóż pełne były intensywnych barw i ciepłego światła. Nagle serce Edwarda zabiło mocniej. Obraz, który wywołał  w nim niezwykłe poruszenie przedstawiał wiejską procesję idącą wzdłuż pól z trzepocącymi na wietrze feretronami i  chorągwiami. Idący na przedzie ksiądz szerokim gestem kropił zieleniejące zboża a biegnące za nim dzieci podskakiwały wesoło. Edward podszedł do obrazu całkiem blisko i nagle oniemiał z wrażenia. Na dole obrazu w trawie leżał seledynowy różaniec. Edward poczuł na czole kropelki potu.  Taki sam różaniec zrobiła mu Anna  ze swoich korali, żeby modląc się zawsze pamiętał o ich miłości i żeby zawsze miał go przy sobie. Nosił więc go w kieszonce na sercu i na pewno miał go wtedy, gdy szedł w takiej jak na obrazie procesji ze swoją żoną i synkiem i wraz z innymi  śpiewał religijne pieśni prosząc Boga o urodzaj i bogate plony. A później modlił się przy stojącej przy drodze figurce Matki Bożej otulonej fioletowym bzem. Lecz później gdzieś mu się ten różaniec zawieruszył.

- Źle się pan czuje, jest pan taki blady? –  usłyszał nagle nad sobą zatroskany głos malarza.

- Nie, nie, tylko ten pański obraz wywołał we mnie bolesne wspomnienie. Ja kiedyś też żyłem wśród takich obrzędów i takiej tradycji. Ale pociągnął mnie wielki świat, zapomniałem o Bogu, o rodzinie. A teraz ta procesja, wszystko nagle we mnie ożyło. Nawet te twarze jakby znane, bliskie. Widzi pan? Ta kobieta zupełnie podobna jest do mojej żony a ten chłopiec i mężczyzna …- Edward  otarł dłonią załzawione oczy

Winnicki milczał, więc Edward przeniósł wzrok z obrazu na jego twarz, a później znów skierował go na obraz, na tę trójkę w środku procesji i na leżący w trawie różaniec.

-Pan się nie nazywa Bożydar Winnicki – szepnął ogarnięty nagle docierająca do niego  zaskakująca prawdą.

-Bożydar Winnicki to tylko taki mój malarski pseudonim – potwierdził tamten i  patrząc Edwardowi w oczy podał mu wyciągniętą z kieszeni paczuszkę . Edward odwijał ją z namaszczeniem , jakby wiedział co się w niej znajduje.

- Myślałem, że go zgubiłem -  rozpłakał się jak dziecko wpatrując się w seledynowe koraliki różańca.

Malarz objął go ramieniem tak jakoś ciepło, serdecznie

- To mama  go znalazła przy figurce Maryi - szepnął - i to ona prosiła, żebym namalował ten obraz i żebym zaprosił cię na wernisaż i żebym oddał ci ten różaniec po jej śmierci… Tato.

 

 

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl