[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jakub Czarny
PAN SAMOCHODZIK
I PAŁAC KULTURY I NAUKI
92
WST
Ę
P
Czarna wołga jechała powoli Marszałkowską.
Zegar na rogu Świętokrzyskiej płonącymi czerwienią cyframi oznajmiał nielicznym
przechodniom, Ŝe minęła właśnie druga w nocy.
Gdyby nawet ktoś przełamał strach i obejrzał się za samochodem, napotkałby tylko
nieprzeniknioną czerń przyciemnianych szyb. Ogromny wóz zakołysał się i skręcił w
Świętokrzyską. Jeszcze chwila i stanął na parkingu przed Pałacem Kultury i Nauki.
Drzwi po prawej stronie kierowcy otwarły się i z samochodu wysiadł mierzący ponad dwa
metry męŜczyzna o sylwetce kulturysty. Miał na sobie czarny, prąŜkowany garnitur, pod którym
bieliła się koszula. Olbrzym wygładził ręką krawat, który zaplątał mu się w ubranie podczas jazdy.
Zapiął marynarkę. Pociągnął nosem. W świetle latarni błysnęła srebrna papierośnica, a potem ognik
zapalniczki na chwilę oświetlił jego nalaną twarz. Był na niej wyraz głupoty przemieszanej ze
złośliwością i zmęczenie.
Olbrzym zaciągnął się głęboko i poszedł spacerkiem w kierunku Dworca Centralnego,
rozglądając się od niechcenia wokoło. Dotarł do przystanku. Pod wiatą na ławce siedział pijak,
który ujrzawszy Olbrzyma krzyknął w jego stronę. Chciał papierosa. Zawołany podszedł do niego,
bez trudu chwycił za gardło i podniósł na wysokość swoich oczu. Pijak z przestrachu otrzeźwiał i
zaczął się tłumaczyć. Olbrzym nic mu nie odpowiedział. Patrzył tylko przez kilka chwil w jego
oczy, a potem puścił go. PrzeraŜony włóczęga upadł, ale podniósł się szybko i uciekł w kierunku
dworca. Kilka głośno śpiewających osób, które szły w stronę przystanku, po obejrzeniu tej sceny,
zamilkło i zniknęło w podziemiach, do których wejście znajdowało się obok pawilonów
handlowych na lewo od dworca.
Olbrzym jeszcze raz rozejrzał się, potem sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął z niej
krótkofalówkę. Przez sekundę pod połą marynarki błysnęła polerowana stal magnum. Spacerowicz
nacisnął klawisz i powiedział do mikrofonu:
- Spokój.
Krótkofalówka zatrzeszczała. Olbrzym słuchał. Po chwili rzucił do niewidocznego
rozmówcy:
- Nikogo.
Urządzenie zamilkło. Spacerowicz schował sprzęt do kieszeni i równie niespiesznie, jak tu
przyszedł, ruszył w drogę powrotną do samochodu. Po pięciu minutach był przy wołdze. Podszedł
do okna kierowcy i pochylił się. Szyba powoli zjechała do połowy wysokości okna. Kierowca miał
na głowie kapelusz, który osłaniał jego oczy, W światłach latarni moŜna było dostrzec tylko usta.
Długie i cienkie. Powiedział kilka słów.
- Sam? - zdziwił się Olbrzym.
Kierowca warknął coś do niego. Gigant pokiwał potwierdzająco głową i podszedł do tylnych
drzwi. Otworzył je.
- Wysiadaj! - rzucił do kogoś wewnątrz pojazdu. Nikt nie odpowiedział ani nie poruszył się.
Olbrzym pochylił się i do połowy zanurzył w samochodzie. Bez trudu wyszarpnął z wnętrza
niewysokiego, starszego męŜczyznę w pomiętym ubraniu. Podniósł go za kołnierz marynarki na
wysokość swoich oczu i zaśmiał mu się w twarz:
- Samochodzik! - chichotał ochryple przez minutę, a łzy płynęły mu po policzkach. W końcu
kierowca uchylił drzwi i syknął:
- Robuś! Co ty wyprawiasz, do cholery! Ruszaj do roboty! Nie płacę ci za to, Ŝebyś się śmiał!
1
Olbrzym momentalnie zamilkł. Obrócił swojego jeńca plecami do siebie, wykręcił mu rękę w
nadgarstku. Wolną ręką sięgnął po magnum ukryte po pachą i wbił je pomiędzy łopatki zakładnika.
- Czujesz? - odezwał się.
Jeniec kiwnął głową. Olbrzym popchnął go w kierunku Pałacu Kultury i Nauki. Drzwi wołgi
zatrzasnęły się. Silnik zagrał cicho i potęŜny wóz wyjechał znowu na puste ulice uśpionej
Warszawy.
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
JAK ZWYKLE ZASPAŁEM • TAJEMNICZA BRANSOLETKA • CESARZ I
ULTIMATUM • NIE ZBLI
ś
AJ SI
Ę
DO PEKINU! • W KAWALERCE • WI
Ę
ZIENNA
BRANSOLETKA • NOTES PANA TOMASZA • REDAKTOR GADUŁA RELACJONUJE •
MARCIN MIERZEJKO, NASZ NOWY PRACOWNIK • PORANEK NA TARASACH
TRZYDZIESTEGO PI
Ę
TRA
Jak zwykle zaspałem. Ale nie! Zapomniałem. PrzecieŜ wczoraj rzuciłem pracę! Obudziłem
się o dziesiątej z potwornym bólem głowy. Poza tym byłem zmęczony, bo zasnąłem w ubraniu.
Wszystko przez tę wczorajszą kłótnię z panem Tomaszem!
Leniwie podniosłem się i usiadłem na łóŜku. Potem poszedłem do łazienki i przejrzałem się w
lustrze. Moje włosy stały dęba. Spróbowałem je przygładzić ręką i wtedy to zauwaŜyłem. Na
prawym nadgarstku miałem urządzenie przypominające zegarek. Na czarnej bransolecie z plastyku
widać było czerwone cyfry:
72:00
Spróbowałem uwolnić się od bransoletki, ale była za ciasna, Ŝebym mógł ją zsunąć przez
dłoń. a nie było na niej Ŝadnego zapięcia.
- Nie radziłbym tego zdejmować - odezwał się czyjś trochę jakby przytłumiony głos. Dopiero
po chwili zorientowałem się, Ŝe dobiega on z krótkofalówki, która stała na wysłuŜonej „Frani”. -
Nie radzę, oczywiście, jeśli chcesz zobaczyć jeszcze swojego szefa... - zacharczał głośnik.
Chwyciłem urządzenie, nacisnąłem przycisk i krzyknąłem do mikrofonu:
- Kto do mnie mówi? Ujawnij się!
- Z największą przyjemnością - popłynęły spokojne słowa z głośnika. - Podpisałem się w
sypialni.
Wybiegłem z łazienki i wpadłbym pewnie z impetem do pokoju, gdyby nie to, co zobaczyłem
na ścianie naprzeciwko drzwi. Stanąłem jak wryty na progu. Po karku spływały mi kropelki
zimnego potu. Na białej ścianie grubym pędzlem ktoś wymalował wielkimi, czerwonymi literami
napis:
CESARZ
Farba, niedokładnie nałoŜona, utworzyła zacieki. Wpatrując się w malowidło na ścianie,
przypomniałem sobie jak przebiegała sprawa „Cesarza”, która doprowadziła do tego, Ŝe pokłóciłem
się ze swoim szefem i podałem do dymisji.
Zanim jednak o tym opowiem, muszę wam jeszcze wytłumaczyć, jak doszło do tego, Ŝe
wróciliśmy do pracy, po tym jak Alfred Kobyłka, nowy urzędnik ministerstwa, specjalista do spraw
zarządzania zasobami ludzkimi, kilka miesięcy temu zlikwidował Departament Ochrony Zabytków,
w którym pracowaliśmy z panem Tomaszem przez wiele lat.
Pan Tomasz przeszedł na emeryturę i pojechał do uzdrowiska w Nałęczowie. Ja zaś najpierw
zająłem się zostawionym mi w spadku przez ciotkę Leokadię dworkiem w pienińskich Torbasach, a
potem szukałem pirackich skarbów w trakcie podróŜy po Wiśle i rozwiązywałem zagadkę
templariuszy na zamku w Rynie. Po powrocie z rejsu po Mazurach zastałem w skrzynce list z
3
sekretariatu ministra, w którym proszono, abym wrócił do pracy. Co się stało?
Kiedy nie było nas w ministerstwie, z regionalnego muzeum w jednym z miast na zachodzie
Polski skradziono komplet srebrnych sztućców. Kobyłka wystąpił w tej sprawie jako detektyw. Na
początku szło mu całkiem nieźle. Znalazł antykwariat, w którym próbowano sprzedać skradzione
srebra. Potem jednak złodzieje wyprowadzili go w pole, tak Ŝe nie tylko nie odzyskał zabytków, ale
stracił pieniądze, które ministerstwo wyasygnowało na okup.
Minister wpadł w szał i chciał zwolnić niefortunnego detektywa. Ale Alfred Kobyłka miał
mocne „plecy” i minister wysłał go tylko na miesięczny urlop.
Alfred stracił trochę ze swych wpływów. Jego poraŜka w roli detektywa sprawiła, Ŝe minister
przywrócił nas do pracy. Jednak upokorzenie, które przeŜył Kobyłka, spowodowało, Ŝe między nim
a naszym Departamentem Ochrony Zabytków panowało od tego momentu coś w rodzaju zimnej
wojny. My traktowaliśmy go z wyniosłym chłodem, on, uŜywając wszystkich swoich wpływów,
bezlitośnie obcinał, i tak małe, fundusze naszego departamentu.
Wróćmy jednak do sprawy „Cesarza”, która była pierwszym powaŜnym śledztwem podjętym
przez nas po powrocie do ministerstwa.
Najbardziej zuchwała kradzieŜ w historii polskiego muzealnictwa nastąpiła tydzień wcześniej.
Dyrektor Muzeum Narodowego opowiadał mi potem, Ŝe kiedy dowiedział się o kradzieŜy
dokonanej przez „Cesarza”, był bliski zawału. Oczywiście natychmiast wezwał nas do zamkniętego
muzeum. Wyjaśnił, Ŝe poprzedniej nocy dokonano kradzieŜy dziesięciu bezcennych arcydzieł
polskiego malarstwa. Zniknęła „Bitwa pod Grunwaldem” Matejki, „Defilada przed Napoleonem”
Piotra Michałowskiego, „Czarniecki pod Kołdyngą” Józefa Brandta, „Patrol powstańczy”
Maksymiliana Gierymskiego, „Babie lato” Józefa Chełmońskiego, „Chochoły” Stanisława
Wyspiańskiego, „Dziwny ogród” Józefa Mehoffera, „Hamlet polski” Jacka Malczewskiego, „Dąb”
Władysława Strzemińskiego i „Dom Gołębi” Jerzego Nowosielskiego.
- Jak on to zdołał zrobić? - rozpaczał dyrektor, chodząc w kółko po swoim gabinecie. -
Kamery nic nie nagrały!
- On? - zdziwił się pan Tomasz. - Skąd pan wie, Ŝe to on, a nie ona albo oni?
- Bo się podpisał - dyrektor stanął na środku pokoju i opuścił ręce w geście załamania. -
Chodźcie, panowie, to wam pokaŜę.
W galerii malarstwa polskiego policyjni technicy rozstawili juŜ ogromne reflektory i krzątali
się wokół pustych miejsc po skradzionych płótnach. Szliśmy szybko głównym korytarzem w
kierunku sali z dziełami Jana Matejki, więc zdołałem tylko zobaczyć, Ŝe w miejscach, gdzie kiedyś
wisiały obrazy, pomiędzy złoconymi ramami, na ścianach znajdowały się wykonane czerwoną
farbą napisy. Nie mogłem się im dokładniej przyjrzeć, bo rozpraszały mnie ciągłe lamenty
dyrektora:
- I co ja teraz powiem? - rozpaczał szef muzeum. - Dziennikarze mnie zjedzą! W panach moja
ostatnie nadzieja.
Pan Tomasz ze zrozumieniem kiwał głową i starał się pocieszać załamanego dyrektora.
Wreszcie doszliśmy do sali, w której wisiała „Bitwa pod Grunwaldem”. Na przeciwległej do
wejścia ścianie nie ujrzeliśmy jednak wojsk Władysława Jagiełły ścierających się z zastępami
krzyŜackimi, ale ogromną płachtę, która wisiała na miejscu płótna Matejki. Pod nią stał generał
Skorliński z policji i rozmawiał z jakimś ubranym po cywilnemu funkcjonariuszem. ZauwaŜył nas,
odprawił podwładnego i z uśmiechem nas przywitał.
- Cieszę się, Ŝe jesteście. Szkoda, Ŝe zawsze musimy spotykać się w takich okolicznościach.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl