[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JAKUB CZARNY
PAN SAMOCHODZIK
I…
EL GRECO
PS-93
WSTĘP
Sprawa el Greca zakończyła się ostatecznie dopiero kilka miesięcy po owym pamiętnym czerwcu, kiedy się nią zajmowałem.
Ranną pocztą w upalny poranek przyszła do Departamentu Ochrony Zabytków w Ministerstwie Kultury i Sztuki kartka pocztowa z napisem „Pozdrowienia z Siedlec” i zdjęciami zabytków miasta, gdzie przechowywana jest „Ekstaza św. Franciszka” el Greca. Po drugiej stronie tekstu było niewiele:
Panie Pawle!
Dziękuję za okazane zaufanie i pomoc. Pana pomysł był bardzo dobry. Wszyscy są zadowoleni. Niech Pan kiedyś do nas wpadnie. Serdecznie pozdrawiam!
Pod tym lakonicznym komunikatem nie było imienia nadawcy, a tekst napisano na maszynie, która „r” drukowała nieco powyżej reszty liter, „o” przez nią wybite miało nacięcie u dołu, a litera „j” była bez kropki. Doskonale jednak wiedziałem, kto wysłał tę kartkę. Uśmiechnąłem się do siebie, bo decyzja, którą podjąłem kilka miesięcy temu, była bardzo ryzykowna. Na szczęście opłaciło się.
Pan Tomasz, który pił poranną kawę przeglądając jedno z branżowych pism, oderwał wzrok od tekstu i powiedział:
- Słuchaj, tu jest bardzo ciekawy artykuł o „Madonnie” Memlinga... - popatrzył na mnie uważnie. - Co cię tak ucieszyło? - zapytał.
- Dostałem kartkę z Siedlec...
- Od dyrektor Jankowskiej?
- Nie. Pamięta pan osobę, o którą tak bardzo się wtedy kłóciliśmy?
Twarz pana Tomasza przybrała wyraz, który pojawiał się na niej zawsze, gdy się ze mną nie zgadzał.
- Oczywiście, że pamiętam. Uważam, że postąpiłeś nieodpowiedzialnie.
- Sporo ryzykowałem, to prawda... Ale czas przyznał mi rację.
Pan Samochodzik nie odpowiedział. Już tylko trochę nachmurzony zagłębił się znów w lekturze.
Odchyliłem się na fotelu, położyłem ręce na karku i odwróciłem od okna, przez które wpadały ostre promienie słońca. Wsłuchałem się w szum klimatyzacji, powodującej, że w pomieszczeniu panował miły chłód.
Przed oczami stanął mi dzień, gdy zaczęła się przygoda z el Grekiem.
Siedziałem w tym samym miejscu, ale pociłem się niemiłosiernie, bo nie mieliśmy jeszcze klimatyzacji, a upały były chyba jeszcze bardziej dokuczliwe niż teraz.
Pan Tomasz wpadł jak szalony do mojego gabineciku na końcu korytarza w Ministerstwie Kultury i Sztuki i zawołał:
- Pawle! Mam dla ciebie nowe zadanie! Chodzi o siedleckiego el Greca. Cieszysz się?
Pan Samochodzik był moim szefem od wielu lat i wiedział, że najlepszym sposobem, żeby skłonić mnie do działania, było wzbudzenie ciekawości. Nazwisko wielkiego hiszpańskiego malarza zgodnie z jego zamiarem zelektryzowało mnie, ale nie całkiem dałem się nabrać na te dyrektorskie sztuczki i po lekkiej nucie wahania w głosie zwierzchnika domyśliłem się, że za sprawą kryje się nie tylko nowe wyzwanie z dziedziny historii sztuki, ale jakiś poważny problem.
Pan Tomasz siadł w fotelu naprzeciwko biurka. Nalałem mu wody. Wypił duszkiem i powiedział:
- Ależ upał - przetarł spocone czoło chustką. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej podłużną kopertę, zaadresowaną pięknym kaligraficznym pismem.
- Ten list - podał mi przesyłkę - dostałem wczoraj od dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach. To moja dobra znajoma. Przeczytaj to, co do mnie napisała, a potem pogadamy.
Otworzyłem kopertę i wyjąłem z niej arkusz eleganckiego papieru z herbem biskupa siedleckiego w prawym górnym rogu.
Szanowny i Drogi Panie Tomaszu!
Ośmielam się pisać w sprawie, która spędza mi ostatnio sen z powiek, bo wydaje mi się Pan jedyną osobą władną pomóc. Jak Pan pewnie doskonale wie, w posiadaniu naszego muzeum znajduje się obraz znamienitego malarza hiszpańskiego Domenikosa Theotocopulosa, zwanego el Grekiem. Obraz ów, zatytułowany „Ekstaza Św. Franciszka”, jest największym skarbem Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach. Naszą chlubą i dumą.
Dzięki el Grekowi udało się nam w ostatnim czasie nawiązać kontakty z Muzeum Prado w Madrycie, które posiada znaczną liczbę płócien tego malarza. Kilka miesięcy temu gościł u nas dyrektor tej placówki. „Św. Franciszek” zachwycił go niepomiernie. Ocenił obraz jako tajemniczy i subtelny. Zapowiedział też, że jeśli wyrazimy zgodę, chętnie wypożyczy płótno na jakiś czas, żeby pokazać je Hiszpanom. W zamian oczywiście Prado pozwoliłoby nam wystawić któryś ze swoich obrazów el Greca.
Wzięłam to za kurtuazję. I rzeczywiście przez kilka miesięcy nic się nie działo. Ale jakieś trzy tygodnie temu przyszło do nas oficjalne pismo z Madrytu, w którym dyrektor proponował wzajemne wypożyczenie obrazów. Za naszego el Greca proponował nam nie jeden, ale trzy, dowolnie przez nas wybrane obrazy tego malarza ze swojej kolekcji!
Wyobraża Pan chyba sobie, Szanowny Panie Tomaszu, jak się ucieszyłam z tego listu. Byłoby to wydarzenie nie tylko lokalne, ale krajowe! Szybko załatwiliśmy wszystkie formalności i czekamy teraz na delegację hiszpańską, która ma przybyć wraz z płótnami za tydzień. Nie muszę chyba dodawać, że cała sprawa trzymana jest na razie w tajemnicy.
Spyta Pan pewnie: gdzie tu problem? Otóż dwa dni temu przyszedł do muzeum anonim, którego autor zapowiada, że ukradnie el Greca w dzień przyjazdu Hiszpanów! Jeśliby mu się udało, nie tylko nasza skromna placówka, ale całe polskie muzealnictwo doznałoby straszliwej kompromitacji!
Od czasu nadejścia ohydnego anonimu nie mogę spać i zastanawiam się bez przerwy jak zabezpieczyć nasze bezcenne płótno. Kochany Panie Tomaszu, czy mógłby pan pomóc nam chronić obraz i odnaleźć złodzieja?
Jeśli Pan tego nie zrobi, nie wiem, co z nami będzie.
Pozdrawiam Pana serdecznie i łączę wyrazy najszczerszego szacunku
Anna Jankowska
Dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach
Odłożyłem list.
- I co o tym sądzisz? - pan Tomasz spojrzał na mnie uważnie spod posiwiałych brwi. - Co mówi twoja żyłka detektywistyczna?
- Wygląda mi to na, że ktoś chce w głupi sposób zadrwić z pani dyrektor, ale...
- Wiedziałem, wiedziałem... - zaśmiał się Pan Samochodzik i poklepał mnie po ramieniu. - A więc skusiłem cię?
- Ciekawa sprawa... - zawahałem się. - Ale Kobyłka mnie nie puści, nie mamy nawet na papier do drukarki, nie mówiąc już o wyprawach.
Alfred Kobyłka był urzędnikiem odpowiedzialnym za zarządzanie zasobami ludzkimi w naszym ministerstwie. Zwolnił nas kiedyś z pracy, a potem, kiedy już do niej wróciliśmy po jego porażce w roli detektywa, na wszystkie sposoby starał się utrudniać nam życie. Do jego ulubionych zajęć należało odrzucanie wszelkich próśb o pieniądze dla naszego departamentu, co doprowadziło do tego, że rzadko mieliśmy okazję brać udział w jakiejś przygodzie. Najczęściej spędzaliśmy całe dnie w ministerstwie, wykonując papierkową robotę.
- Weź urlop - powiedział szef - a pieniędzmi się nie przejmuj... Mam trochę oszczędności. Bardzo mi zależy na tym, żeby pomóc dyrektor Jankowskiej. To taka sympatyczna kobieta...
- A może pojedziemy razem, panie Tomaszu? - zaproponowałem. - Trochę ruchu dobrze panu zrobi.
- Nie, Pawle - rzekł szef. - Jeszcze czuję w kościach niewolę u „Cesarza”. Będę pomagał ci z Warszawy i osłaniał przed zbytnią ciekawością Kobyłki.
- Jak pan woli... - byłem zawiedziony. - Kiedy pana zdaniem powinienem wyruszyć?
- Najlepiej zaraz - odpowiedział pan Tomasz. - Jedź na Ursynów i spakuj się. Ja załatwię ci urlop. Przed wyjazdem wpadnij jeszcze tylko podpisać papiery i zabrać list do dyrektor Jankowskiej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
GDZIE SIĘ PODZIAŁA PRZYGODA? * KIM BYŁ EL GRECO I SKĄD SIĘ WZIĄŁ W POLSCE JEGO OBRAZ? * DZIWNY POCHÓD * „SZCZUROŁAP”, CZYLI CZŁOWIEK, KTÓRY UŻYWA GOŁĘBI POCZTOWYCH ZAMIAST TELEFONU
Bardzo się ucieszyłem z nowego zadania. Od miesiąca tkwiłem w ministerstwie, przerzucając papiery, z których najwięcej emocji mogły mi chyba dostarczyć zezwolenia na wywóz zabytków za granicę.
Ech! Lato w mieście! Żar lał się z nieba. Asfalt topniał na ulicach. Upały nie dawały oddychać. Kto żyw, pakował się, wsiadał do pociągu, autobusu albo samochodu i wyruszał do lasu, na plaże i w góry. Zamknięty w dusznym gabinecie jak w szklarni (nie mogłem się doprosić u Alfreda Kobyłki o klimatyzację) dwa razy dziennie zmieniałem koszulę.
A Przygoda, zapytacie, pana stara, niezawodna przyjaciółka?
Otóż Przygoda chyba obraziła się na mnie. Nie zapukała do moich drzwi przez cały długi miesiąc ręką interesanta. Nie puściła oka z gazetowego ogłoszenia. Nie odcisnęła śladu ręki na żadnej liście aukcyjnej. Milczała. Może ostatnimi czasy zbytnio ją lekceważyłem. Może zbytnio poddałem się terrorowi Alfreda Kobyłki i niezbyt uważnie wsłuchiwałem się w jej wołanie.
A Przygoda, jak wiecie, to zazdrosna panna. Wystarczy raz ją obrazić, zlekceważyć i minie długi czas, zanim znów łaskawie się pojawi. Albo, co gorsza, nie przyjdzie już nigdy.
Po miesiącu spędzonym na nudnej administracyjnej robocie wydawało mi się, że tak jest i w moim przypadku. Że już nigdy nie wyruszę na żadną wyprawę, nie poczuję zapachu drzew po deszczu, kurzu na polnej drodze, nie zobaczę jak słońce zachodzi nad jakimś jeziorem, nie poznam nowych ludzi. I nie będę miał nowej historii do opowiedzenia. Chyba że wezmę urlop. Na szczęście pan Tomasz przyniósł ten list z Siedlec. Przygoda znowu się do mnie odezwała!
Co prawda dała tylko, jak mityczna Ariadna, nitkę, której śladem, ufając jej bezgranicznie, trzeba było pójść, ale podniecenie, które odczułem, dało mi niezawodny znak, że coś się zaczyna!
Wyszedłem z ministerstwa i wsiadłem do naszej ministerialnej „poczwary”. Po kilku minutach pakowałem do wehikułu stary namiot, wysłużony śpiwór, garnki, kuchenkę turystyczną trochę ubrań oraz książki o el Grecu i przewodnik po Podlasiu z domowej biblioteczki. Nie wiedziałem, jaką sytuację zastanę w Siedlcach i w jakich warunkach przyjdzie mi prowadzić śledztwo. Wolałem się zabezpieczyć.
- Witaj, Przygodo! - powiedziałem pod nosem, zapalając silnik.
Odetchnąłem głęboko, jakby jakiś ciężar spadł mi z piersi. Zanim wyjechałem z Warszawy, wstąpiłem jeszcze do ministerstwa. Potem przejechałem przez most Poniatowskiego i zostawiając za sobą Pragę i Bródno, pożegnałem stolicę.
El Greco...
Człowiek, którego nazwano „malarzem hiszpańskiej duszy”, był, jak wskazuje na to jego przydomek, Grekiem. Pochodził z Krety, która w czasach, gdy się narodził (1541 rok) pozostawała we władzy Republiki Weneckiej. Podobnie jak wielu jego pobratymców, którzy zajmowali się malarstwem, ruszył na emigrację.
W Wenecji, do której się udał w 1568 roku, istniała spora diaspora greckich emigrantów. Wśród nich byli malarze, którzy w stolicy Republiki kontynuowali tradycje pisarzy ikon, czyniąc niewielkie tylko koncesje ma rzecz malarstwa zachodniego. Głównym tematem tych chętnie kupowanych ikon była Matka Boska, co sprawiło, że greckich malarzy zwano w Wenecji madonneri.
El Greco jednak chciał czego innego. Stopniowo odrzucał rodzimą tradycję na rzecz zachodniego stylu malowania. Został prawdopodobnie uczniem wielkiego Tycjana. I to właśnie malarstwo włoskie miało największy wpływ na jego wczesne dzieła, takie jak „Wypędzenie kupców ze Świątyni”. Po dwóch latach przeniósł się do Rzymu na dwór kardynała Alessandro Farnese, który był nie tylko mecenasem sztuki, ale jednym z tych, którzy przygotowywali Sobór Trydencki.
Siedem lat przebywał w Wiecznym Mieście. Co skłoniło go do wyjazdu, nie wiadomo. Można przypuszczać, że wpływ miała na to, łagodnie mówiąc, duma młodego artysty. Istnieją przekazy, według których el Greco twierdził, że gdyby mu na to pozwolono, przerobiłby „Sąd ostateczny” Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, tak że „byłby bardziej obyczajny i równie doskonały pod względem malarskim”. Trudno się spodziewać, żeby po takich stwierdzeniach był mile widziany w środowisku artystycznym miasta, w którym tworzył genialny Michelangelo.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]