[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kate Walker
Włoski kochanek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alice Howard nie musiała sprawdzać, kto tak
energicznie dzwoni do drzwi. Ten mężczyzna był
ostatnią osobą na świecie, którą chciałaby spotkać,
choć jednocześnie marzyła, by ujrzeć go pono­
wnie.
Na samą myśl o nim poczuła, że uginają się pod
nią nogi. Nawet nie mogła podejść do okna, aby
potwierdzić tożsamość nieoczekiwanego gościa.
Zresztą wcale nie zamierzała tego robić. Była
całkowicie pewna, że się nie myli.
Zdziwił ją tylko ten pośpiech. Zaledwie trzy
dni wcześniej wysłała do niego list z informacją,
że powinni omówić pewną ważną sprawę. Po­
głaskała brzuch, w którym zaczynało rosnąć
dziecko tego człowieka. Bardzo ważna sprawa
- tak to ujęła w liście. Z pewnością się nie
myliła.
Przyjechał błyskawicznie, i to bez żadnej zapo­
wiedzi, bez ostrzeżenia. Nie usłyszała nawet war­
kotu silnika auta sunącego wiejską drogą prosto
pod jej bramę.
Dzwonek zabrzmiał donośnie i zdecydowanie.
176
KATE WALKER
Natrętnie zakłócił ciszę panującą w małym domku,
zimny i nieustępliwy niczym sam Domenico.
Domenico.
Wreszcie pozwoliła sobie na to, by wypowie­
dzieć to imię w myślach. Przyznała przed samą
sobą, że niecierpliwie oczekiwała tego gościa,
choć zarazem to spotkanie budziło w niej potworne
obawy.
A może zwyczajnie wciąż go pragnęła?
Niestety, Alice nie znała odpowiedzi na to py­
tanie.
Pokręciła głową. Ciemne, długie włosy opadły
na jej bladą, niemal białą twarz. Przygryzła dolną
wargę i zmrużyła zmęczone, błękitne oczy.
- Domenico...
Mimowolnie wypowiedziała jego imię na głos
i usiadła na wąskim łóżku w niewielkiej, bardzo
skromnie umeblowanej sypialni. W oknach wisia­
ły grube, aksamitne zasłony o barwie soczystej
zieleni, ale i tak wiedziała, co się za nimi znajduje.
Mimo usilnych starań od dłuższego czasu nie
mogła zapomnieć przystojnego barczystego bru­
neta o ciemnych oczach. Kiedyś, zaledwie kilka
miesięcy temu, szczerze go kochała. Łzy, które
przelała po rozstaniu, nie wystarczyły, aby udało
się jej wymazać z pamięci obraz mężczyzny, nie­
gdyś najważniejszego w jej życiu.
Niestety, Domenico jasno dał do zrozumienia,
że nie interesuje go jej miłość. Potraktował ją
okrutnie i niegodziwie, choć otworzyła się przed
WŁOSKI KOCHANEK
177
nim bez żadnych zahamowań. Była dla niego nic
nieznaczącą zabawką. Nie pozostało jej nic in­
nego, jak tylko go zostawić i wyjechać. Nie znios­
łaby kolejnych upokorzeń.
Sądziła, że powrót do rodzinnego domu w Ang­
lii załatwi sprawę. Mieszkała na wsi, tysiące kilo­
metrów od urokliwej, włoskiej Florencji, miasta,
w którym poznała Domenica. Wróciła do kraju,
gdyż chciała odzyskać równowagę psychiczną
i ponownie stanąć na nogi.
Dopiero teraz, siedząc na łóżku, zrozumiała, że
wysłanie listu do Domenica było błędem. Nie
powinni się spotykać. Przynajmniej jeszcze nie
teraz. Nie była na to gotowa.
- Alice!
No tak, naturalnie był to jego głos. Jeszcze,
niedawno z rozkoszą wsłuchiwała się w ten dźwię­
czny, poetycki akcent. Teraz jednak Domenico
ledwie panował nad wściekłością, krzyczał donoś­
nie - a właściwie zwyczajnie się darł.
- Alice, słyszysz mnie? Alice? Otwórz te cho­
lerne drzwi, psiakrew! Przecież dobrze wiem, że
tam jesteś!
Pomyślała, że to blef. Niby skąd miał to wie­
dzieć? Celowo ją prowokował, jak zwykle. Inaczej
po prostu nie potrafił.
Już dawno temu doszła do wniosku, że Domeni­
co nigdy nie przyznawał się do błędu i zawsze był
niesłychanie pewny siebie. Uważał, że wszystko
wie i rozumie, bez trudu i bez żadnych zahamowań
178
KATE WALKER
radził sobie z przeciwnościami losu. Z pewnością
urodził się taki. Alice pomyślała złośliwie, że już
jako niemowlę leżał w łóżeczku i spoglądał na
świat z zadufaniem godnym maleńkiego rzym­
skiego cesarza, świadomy, że wystarczy byle gest
czy westchnienie, aby gromada służących biegła
mu z pomocą. Zapewne większość dzieci bogaczy
dorastała w przekonaniu, że cały świat należy do
nich i nikt nie jest w stanie się im przeciwstawić,
bo pieniądze są w stanie wszystko załatwić.
Teraz oczywiście frustrowało go, że Alice nie
wykonuje jego polecenia, więc postanowił ją zmu­
sić, by się ujawniła.
- Idź stąd! - wymamrotała pod nosem i zerk­
nęła w kierunku okna. Była całkowicie pewna, że
Domenico jej nie widzi. Nie miał żadnych dowo­
dów, że się tu skryła.
Dobrze wiedziała, że jeśli pozostanie na miej­
scu, daleko od okna, ukryta za grubymi murami
domu, wówczas frustracja Domenica ostatecznie
przerodzi się w znużenie, a potem w złość na
samego siebie. Niepożądany przybysz sążniście
zaklnie pod nosem, zatrzaśnie za sobą drzwi samo­
chodu i odjedzie z niesmakiem oraz zgrzytem opon
na kamienistym podjeździe.
I Alice znowu będzie wolna.
Przynajmniej na jakiś czas.
Rzecz jasna, nie mogła liczyć na to, że Domeni­
co Parrisi rozzłości się do tego stopnia, by zniknąć
na zawsze i już nigdy nie wrócić. Niestety, tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl