[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anne McAllister
Dom na Santorini
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pański ojciec jest na szóstej linii.
Elias Antonides wpatrywał się w szereg czerwo­
nych migoczących lampek w swoim biurowym telefo­
nie i w duchu dziękował Bogu, że dziewięć miesięcy
temu, podczas remontu nabrzeżnego magazynu i prze­
kształcenia go w siedzibę Antonides Marine Inter­
national, nie zdecydował się na więcej linii.
- Dziękuję, Rosie - powiedział. - Niech poczeka.
- Twierdzi, że to pilne - dodała asystentka.
- Więc jeśli to pilne, to na pewno poczeka - odparł
Elias, w pełni przekonany, że ojciec tak właśnie nie
zrobi.
Aeolus Antonides nie potrafił zbyt długo skupić
uwagi na jednej konkretnej czynności. Był człowie­
kiem równie czarującym co nieodpowiedzialnym. Ja­
ko prezes Antonides Marine, uwielbiał wytworne lun­
che, luksusowe drinki, rozgrywki golfa z kolegami czy
spędzanie dnia na swoim jachcie, ale codzienna biuro­
wa rutyna była mu jak najbardziej obca. Niewiele się
interesował tym, że firma potrzebuje zastrzyku gotów­
ki, lub tym, że Elias rozważa przejęcie kolejnego
małego przedsiębiorstwa. Biznes go nużył. Tak samo
jak rozmowa z synem. Wszystko wskazywało więc na
to, że gdy Elias upora się z pozostałymi pięcioma
6
ANNE MCALLISTER
migającymi lampkami, jego ojciec od dawna nie bę­
dzie już czekał przy telefonie. Elias nawet na to liczył.
Bardzo kochał ojca, ale nie lubił, gdy się mieszał do
interesów. Na pewno to, czego teraz chciał, skom­
plikuje mu życie.
A komplikacje się mnożyły. Siostra Eliasa, Cris­
tina, na drugiej linii, prosiła go o pomoc przy prowa­
dzeniu księgowości w jej sklepie z koralikami.
-
Sklep z czym?
-
Wydawało mu się, że nic go już
nie zaskoczy. Cristina miała wiele pomysłów na życie:
hodowla królików, farbowanie koszulek, szkoła dla
DJ-ów. Koraliki były czymś nowym.
- Mogłabym zostać w Nowym Jorku z Markiem
- wyjaśniała.
Dziś Mark, jutro ktoś inny, pomyślał Elias. Cristina
pewnie zrezygnuje z Marka równie szybko co z pomy­
słu prowadzenia sklepu z koralami.
- Nie, Cristino - powiedział stanowczo. - Jeśli
przedstawisz mi jakiś sensowny biznesplan, wtedy
porozmawiamy. A na razie mówię nie. - Odłożył
słuchawkę.
Na trzeciej linii matka opowiadała o kolacji, którą
organizuje w weekend.
- Przyjdziesz z kimś? - zapytała z nadzieją. - Czy
może mam dla ciebie kogoś zaprosić?
- Nie musisz mnie z nikim swatać, mamo.
Celem Heleny Antonides było znalezienie mu żony
i doczekanie się wnuków. Nieistotne było dla niej, że
już raz był żonaty i źle się to skończyło, i że nie miał
zamiaru przechodzić przez to ponownie. Niech inne jej
dzieci obdarzą ją wnukami.
DOM NA SANTORINI
7
Poza tym, czy nie wystarczało, że troszczył się o to,
by klan Antonidesów żył na poziomie, do jakiego się
przyzwyczaił? Najwyraźniej nie.
- No tak - westchnęła z irytacją. - Ale sam się
raczej nie starasz.
- Przyjmuję to do wiadomości - odparł grzecznie.
Problemów sercowych nigdy nie poddawał pod
debatę. Rozwiódł się siedem lat temu i zdecydowanie
nie szukał nikogo na miejsce dwulicowej i chciwej
Millicent. Najwyraźniej jego matka jeszcze tego nie
zauważyła.
- Nie obrażaj się na mnie, Eliasie. Chcę dla ciebie
jak najlepiej. Powinieneś być mi wdzięczny.
- Muszę kończyć, mamo. Mam dużo pracy-urwał.
- Zawsze pracujesz.
- Ktoś musi.
Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Po dłuż­
szej chwili ciszy w końcu powiedziała:
- Przyjdź w niedzielę. Ja się zatroszczę o towarzy­
szkę dla ciebie. - Odłożyła słuchawkę.
Na czwórce pojawiła się jego siostra Martha. Kipia­
ła od pomysłów na obraz. Zawsze miała dużo pomys­
łów, ale rzadko środki, by je zrealizować.
- Jeśli chcesz, żeby freski się podobały, muszę
polecieć do Grecji - powiedziała.
- Po co?
- Po natchnienie - odparła radośnie.
- Chodzi ci o wakacje. - Dobrze znał siostrę. Była
niezłą artystką, dlatego poprosił ją o pomalowanie
holu firmy, swojego gabinetu i sypialni. Nie czuł się
jednak w obowiązku sponsorowania jej wakacji.
8
ANNE MCALLISTER
- Zapomnij o tym. Przyślę ci parę zdjęć. Z nich
czerp inspirację.
Martha westchnęła.
- Umiesz zepsuć zabawę.
- Przecież wszyscy o tym wiedzą. Pogódź się
z tym.
Linię piątą zajmował Lukas, bliźniak Marthy, który
nie chciał się z tym pogodzić.
- Co złego widzisz w wycieczce do Nowej Ze­
landii?
- Absolutnie nic - stwierdził Elias z pozornym
spokojem - tylko że wydawało mi się, że się wybiera­
łeś do Grecji.
- Bo tak było. Teraz jestem w Grecji - odparł Lukas.
- Ale tu jest nudno. Nie ma nic do roboty. Wczoraj
w tawernie spotkałem kilku chłopaków, którzy wybie­
rają się do Nowej Zelandii. Pomyślałem, że się do nich
przyłączę. Może więc znasz tam kogoś, w Auckland na
przykład, kto mógłby mnie na pewien czas zatrudnić?
- A co miałbyś robić? - Trafne pytanie. Lukas
studiował języki starożytne, a żaden z nich nie był
maoryskim.
- Wszystko jedno. Chociaż może pojadę do Au­
stralii i przewędruję kraj.
- A może przyjedziesz i popracujesz dla mnie?
- zasugerował Elias, nie po raz pierwszy.
- Nie ma mowy - nie po raz pierwszy odparł
Lukas. - Jak dojadę do Auckland, odezwę się. Może
przez ten czas wpadnie ci coś do głowy.
Ted Corbitt, na linii pierwszej, był jedynym sen­
sownym rozmówcą tego ranka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl