[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora Roberts
Sztuka podstępu
Rozdział pierwszy
Budynek ten trudno było nazwać po prostu do-
mem, bardziej przypominał pałac, zbudowany z szare-
go, mieniącego się różnobarwnie kamienia. Z wielo-
spadzistego dachu wyrastały okrągłe wieżyczki, które
w dawniejszych czasach mogłyby służyć do celów
obronnych. Szyby w wysokich, podłużnych oknach
podzielone były szprosami na mniejsze części
w kształcie rombów. Ekscentryczna budowla stała na
wysokim brzegu rzeki Hudson i nie sposób było
oprzeć się wrażeniu, że przegląda się w lustrze wody
jak próżna panna, świadoma swej urody. Jeśli opowie-
ści o właścicielu tego domostwa były prawdziwe,
pasowało ono do jego charakteru jak ulał.
Tylko tu brakuje fosy, zwodzonego mostu i smoka,
pomyślał z przekąsem Adam, przemierzając brukowa-
ny dziedziniec.
Po obydwu stronach kamiennych schodów spoczy-
wały ogromne gargulce, szczerzące zęby w szerokim,
6
Nora Roberts
niepokojącym uśmiechu. Jako człowiek o praktycz-
nym podejściu do życia Adam był zdania, że gargulce
i wieżyczki obronne wyglądały dobrze tylko we właś-
ciwym sobie miejscu, które z pewnością nie znaj-
dowało się w na obrzeżach Nowego Jorku, dwie
godziny drogi samochodem od serca Manhattanu.
Postanowiwszy jeszcze się wstrzymać z wydawa-
niem kategorycznych opinii, uniósł ciężką kołatkę,
która z głośnym stukiem opadła ponownie na solidne
drzwi, wykonane z honduraskiego mahoniu. Dopiero
trzecie stuknięcie sprawiło, że drzwi uchyliły się
z niegłośnym skrzypnięciem. Powstrzymawszy się od
okazania zniecierpliwienia, Adam spojrzał w dół na
niewysoką, szczupła dziewczynę o ogromnych sza-
rych oczach, czarnych warkoczach i usmarowanej
sadzą twarzy. Ubrana była w wyświechtane dżinsy
i pogniecioną bluzę. Wierzchem dłoni niespiesznie
otarła nos, po czym odwzajemniła jego wyczekujące
spojrzenie.
– Nazywam się Adam Haines – oznajmił powoli
i wyraźnie, na wypadek gdyby miała kłopoty ze
zrozumieniem. – Pan Fairchild oczekuje mnie.
– Oczekuje pana? – powtórzyła z mocnym północ-
nym akcentem, przyglądając mu się uważnie spod
zmrużonych powiek.
Po chwili wahania skrzywiła się, wzruszając jedno-
cześnie ramionami, po czym odsunęła się, aby mógł
wejść.
Szeroki, przestrzenny hol zdawał się nie mieć
Sztuka podstępu
7
końca. W promieniach słońca, wpadających przez
wysokie okno, pokryte ciemny drewnem ściany nada-
wały pomieszczeniu wytworny charakter, ale Adam
w ogóle tego nie zauważył. Nie miał także oczu dla
dziewczyny, z którą przed chwilą zamienił parę słów,
interesowały go tylko obrazy.
Jakaż to była imponująca kolekcja! Van Gogh,
Renoir, Monet – niejedno muzeum nie mogło się
poszczycić takimi okazami. Adam stał w bezruchu,
oczarowany bogactwem barw, odcieni, a także prze-
myślnych ruchów pędzla genialnych autorów. Być
może Fairchild słusznie umieścił je w czymś, co
przypominało fortecę...
Oderwawszy wreszcie wzrok od dzieł sztuki, Adam
spostrzegł, że pokojówka wciąż stoi obok, przygląda-
jąc mu się badawczo.
– Pospiesz się, dobrze? – polecił, zirytowany. – Po-
wiedz panu Fairchildowi, że już jestem.
– A kim pan jest? – odpowiedziała pytaniem,
najwyraźniej nie zrażona jego zniecierpliwionym to-
nem.
– Nazywam się Adam Haines – przedstawił się
ponownie.
Miał niejednokrotnie do czynienia ze służbą, ale
jeszcze nigdy chyba nie spotkał kogoś równie krnąbr-
nego.
– To już pan mówił – przypomniała.
Przyjrzał się jej uważnie, gdyż w jej głosie pojawiła
się niespodziewanie nutka ironii. W spojrzeniu jej
8
Nora Roberts
szarych oczu wyczytał dojrzałość i inteligencję, które
nijak nie pasowały mu do tych dziecinnych war-
koczyków i umazanych sadzą policzków.
– Młoda damo – wycedził powoli. – Pan Fairchild
oczekuje mnie. Po prostu powiedz mu, że już jestem.
Poradzisz sobie z tym zadaniem, czy może cię przeras-
ta?
– Jasne, że sobie poradzę – potwierdziła z oszała-
miającym uśmiechem.
Po raz pierwszy Adam dostrzegł jej pełne, kuszące
usta. Było w niej cos zagadkowego, niebanalnego,
czego wcześniej nie zauważył pod warstewką sadzy.
Niewiele myśląc, podniósł dłoń, aby wytrzeć jej
policzek. W tej samej chwili dobiegł ich podniesiony
męski glos.
– Nie dam rady! Mowie ci, że to niewykonalne!
– wołał mężczyzna, zbiegając w niepokojącym tempie
po schodach. – To wszystko twoja wina! – W oskar-
życielskim geście wskazał palcem na dziewczynę.
-Zapamiętaj to sobie!
Niewysoki, szczupły, poruszał się jak na siwo-
włosego starszego pana żwawym krokiem. Nieco
przerzedzone falujące włosy sterczały mu naokoło
głowy jak aureola. Z tym anielskim wyglądem kontra-
stowała marsowa mina, jaką teraz przybrał.
– Panie Fairchild, pańskie ciśnienie zwiększa się
z każdą sekundą – ostrzegła dziewczyna, wyraźnie nic
sobie nie robiąc z jego wybuchu złości. – Lepiej niech
pan weźmie głęboki oddech, bo jak tak dalej pójdzie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]