[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sandra Field
Noc w Paryżu
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Slade Carruthers nie miał w zwyczaju pojawiać
się na przyjęciach ogrodowych. Jednak dzisiaj stało
się inaczej. Znalazł sobie zaciszne miejsce w kącie
ogrodu. Wysoko nad jego głową baldachim tworzyły
palmowe liście, a za jego plecami rozpościerały się
gęste krzewy. Na niebie oczywiście świeciło słońce.
Jakżeby śmiało robić cokolwiek innego podczas co­
rocznego przyjęcia u Henry'ego Haywarda III?
Był całkiem sam, tak jak lubił. Przyszło mu do
głowy, że chyba wyrósł z odwiecznej zabawy w kotka
i myszkę. Poza tym od dawna nie spotkał żadnej
kobiety, która zainteresowałaby go na tyle, żeby po­
rzucić swoją samotnię.
Slade rozglądał się dookoła. Goście Belle Hayward
zawsze stanowili ekscentryczną mieszankę niesamo­
wicie bogatych, dobrze urodzonych bywalców i nietu­
zinkowych artystów. Jednak każdy z nich znał zasady:
garnitury i krawaty dla panów, a suknie i kapelusze dla
pań. Podobno dwaj postawni mężczyźni stróżujący
przy żelaznej bramie zawrócili już znanego malarza
w dżinsach pochlapanych farbą akrylową i dziedzicz­
kę w wysadzanych diamentami rurkach.
Ascot w San Francisco, pomyślał Slade z rozbawie­
niem. Jego własny letni garnitur został wykonany
6
SANDRA FIELD
ręcznie, buty były zrobione z włoskiej skóry, a koszula
i krawat z jedwabiu. Przyczesał nawet niesforne ciem­
ne włosy, żeby je trochę ujarzmić.
Nagle w jego polu widzenia pojawiła się młoda
kobieta. Pochylała głowę, słuchając starszej towarzy­
szki w fioletoworóżowej sukni, która sprawiała wraże­
nie, jak gdyby niedawno wyciągnięto ją z kufra z naf­
taliną. Starsza dama wyglądała znajomo. Slade próbo­
wał przywołać jej imię z zakamarków pamięci. Mag­
gie Yarrow, ależ oczywiście. Ostatnia z rodu bez­
względnych stalowych potentatów. Słynęła ze swoje­
go ostrego niczym brzytwa języka.
Młoda kobieta złamała obie zasady Belle. Nie zało­
żyła kapelusza, a do tego była ubrana w tunikę opada­
jącą na rozszerzane ku dołowi spodnie. Burza jej
czerwonych loków lśniła w słońcu, przywodząc na
myśl języki ognia.
Slade opuścił swój posterunek pod palmowymi
liśćmi i ruszył w jej stronę, uśmiechając się po drodze
do znajomych. Serce biło mu szybciej, niż by sobie
tego życzył. Kiedy podszedł bliżej, dostrzegł eleganc­
ko zakrzywione brwi, szeroko osadzone turkusowe
oczy, ponętne miękkie usta i szpiczasty podbródek
nadający charakter twarzy, z której emanowały pasja
oraz inteligencja.
A także dobroć, pomyślał. Nie każdy zdecydował­
by się na spędzenie popołudnia w towarzystwie nie­
sfornej i zbzikowanej dziewięćdziesięciolatki. Rze­
czywiście poczuł naftalinę. I właśnie wtedy młoda
kobieta odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się,
wydając z siebie cudowną kaskadę dźwięków, która
NOC W PARYŻU
7
przeniknęła Slade'a do szpiku kości. Stanął jak wryty.
Miał wilgotne dłonie, brakowało mu tchu. Jak to
możliwe, żeby ktoś, kogo nawet nie znał, wywarł na
nim takie wrażenie?
Najwyraźniej długie miesiące abstynencji dobiegły
końca. Skąd, u diabła, przychodzą mu do głowy takie
myśli? Niech to szlag. Musi się opanować, upomniał
się w duchu. To tylko pożądanie. Nic więcej.
Jak gdyby wyczuła intensywność jego spojrzenia,
młoda kobieta odwróciła się. Jej uśmiech zbladł, a jego
miejsce zajęła konsternacja.
- Czy coś się stało? - zapytała. - Czy my się
znamy?
Jej głos działał na niego kojąco. Pobrzmiewał
w nim obcy akcent.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy się spotkali.
Slade Carruthers, miło mi. Dzień dobry, pani Yarrow.
Doskonale pani wygląda.
Starsza dama zarechotała bez skrępowania.
- Uważaj na niego, dziewczyno. Pieniądze i sam­
cza siła we własnej osobie. Należy do ulubieńców
Belle.
- Może mnie pani przedstawi? - zasugerował
Slade.
- Sami się sobie przedstawcie. - Maggie Yarrow
zakasała suknię. - Tylko na siebie popatrzcie. Jaka
piękna para. Kalifornijski szyk. Potrzebuję więcej szam­
pana.
Slade pochylił głowę, kiedy przecięła powietrze
swoją hebanową laską, żeby zwrócić na siebie uwagę
najbliżej stojącego kelnera. Jak tylko pochwyciła
8
SANDRA FIELD
kieliszek z jego tacy, opróżniła go do dna, po czym
chwyciła kolejny i oddaliła się w kierunku gospodyni
przyjęcia. Próbując opanować śmiech, Slade odszukał
wzrokiem niezwykle turkusowe oczy.
- Nie pochodzę z Kalifornii. A pani?
- Również nie. - Podała mu rękę. - Clea Chardin.
Miała smukłe palce, a mimo to jej uścisk był
mocny i pewny. Jej dotyk podziałał na niego elek­
tryzująco, jak gdyby poraził go prąd. Otworzył usta,
żeby powiedzieć coś grzecznego, dowcipnego, mąd­
rego, ale zaskoczył sam siebie, kiedy usłyszał zamiast
tego:
- Jest pani najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykol­
wiek spotkałem.
Clea wyswobodziła dłoń z jego uścisku, przerażona
ogarniającą ją falą pożądania. Każdy nerw jej ciała był
napięty do granic. Uważaj, niebezpieczeństwo, pomy­
ślała. Nieczęsto spotykała takich mężczyzn. Właści­
wie to jeszcze nigdy nie poznała nikogo takiego jak on.
Wzięła głęboki wdech i odparła lekko:
- Czytałam ostatnio artykuł o tym, że piękno pole­
ga na symetrii. A zatem prawi mi pan komplementy,
dlatego że nie mam krzywego nosa ani zeza.
Nie cofnę się przed niczym, żeby zdobyć tę dziew­
czynę, pomyślał Slade.
- Powiedziałbym raczej, że pani oczy mają kolor
morskich fal obmywających brzeg, a włosy żarzą się
niczym węgle w ognisku na plaży.
Zakłopotana Clea zamrugała.
- Zaskakuje mnie pan, panie Carruthers.
- Mów mi Slade. Nie mogę uwierzyć, że jestem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl