[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tytuł: "A jednak w pamięci"
autor: Michał Kaziów
Opowieść biograficzna o ociemniałym kapitanie wojsk austriackich i polskich -
Janie Silhanie
Wykorzystałem materiały archiwalne Biblioteki Centralnej PZN
Warszawa: Zakład Nagrań i Wydawnictw Związku Niewidomych, 1994
Na dysk przepisał F. Kwiatkowski
Spis treści
Wstęp
I. Dzieciństwo i lata studenckie
II. Szkoła PodchorąŜych w Libercu
III. Wyrwać się z ciemności
IV. Pierwsze próby
V. Wiedeńskie doświadczenia czyli Ŝycie od nowa
VI. Uśmiech szczęścia
VII. Chwile wytchnienia
VIII. Na ulicy Kleparowskiej
IX. W niepodległej Polsce
X. Powstanie Związku Ociemniałych śołnierzy RP
XI. Nowe Idee - klęska
XII. UABO
XIII I znowu wojna
XIV. Trudne lata w Krakowie
Posłowie
Wstęp
Dziesiątki listów otrzymałem juŜ w swoim Ŝyciu, których
treść trudno byłoby mi przywołać w pamięci. Jeden jednak wciąŜ tkwi jak obraz
tak wyrazisty, Ŝe przypominając go sobie, widzi się miejsce, wyobraŜa ludzi,
całą aurę i panoramę i w niej obecne wszystkie rzeczy. I ta pamięć nie jest
zawodna.
Opiera się na fragmentach, szczegółach, strzępach zdań, czyichś uwagach, płaczu
i swobodnej rozmowie.
Oto któregoś lipcowego dnia, bardzo ciepłego dnia, kiedy ogarnął mnie jakiś
rodzaj rozleniwienia, jak zawsze w letnich miesiącach, które z natury rzeczy są
radosne, listonosz przyniósł mi pięć listów, a wśród nich jeden od Wiesi,
koleŜanki ze studiów. Od dawna zajmuje się ona epoką baroku. Szuka śladów tego
okresu, odwiedza kościoły i cmentarze, a tam ze starych tablic spisuje słowa
kwieciste, barokowe, zaskakujące współczesnego przechodnia rozmową ze zmarłym.
Ci, którzy zostali, odwołują się do Ŝycia i wieczności, łączą piękno z
brzydotą, radość Ŝycia z Ŝalem. Wyrytymi słowami okazują skruchę wobec nicości.
Moja koleŜanka zawędrowała na cmentarz Rakowicki w Krakowie. Szła wśród
zabytkowych grobowców i wypatrywała najbardziej oryginalnych epitafiów, gdy
nieoczekiwanie spostrzegła to, o czym właśnie napisała mi w liście: "Nieco
dalej od miejsca, w którym stałam, zauwaŜyłam przesuwające się grupki ludzi.
Nie był to kondukt pogrzebowy. Szli bez śpiewu, bez krzyŜa, bez księdza.
Wszyscy podąŜali w tę samą stronę. Nieśli kwiaty w rękach. Z początku nie
zwracałam na nich uwagi. Pomyślałam - jacyś tam sobie ludzie. Zwykły przypadek,
jak na cmentarzu. W pewnym momencie jednak, kiedy uwaŜniej zaczęłam się im
przyglądać, spostrzegłam, Ŝe wielu z nich trzyma w rękach białe laski.
Kilkadziesiąt metrów dalej był grób, do którego zmierzali i długo później stali
w zadumie. Więc zorientowałam się, Ŝe byli to niewidomi w towarzystwie swoich
przewodników. Przy grobie stali dość długo, a zebrało się ich sporo.
Zaciekawiona, równieŜ podeszłam do grobu. Na płycie leŜały wiązanki kwiatów,
płonęły świeczki. Mimo dość duŜej grupy niewidomych udało mi się dotrzeć w
pobliŜe pomnika. I wtedy przeczytałam, Ŝe spoczywa tu kpt. Jan Silhan, urodzony
1 listopada 1889 roku, a zmarły 29 czerwca 1971 roku. A więc juŜ dwadzieścia
lat temu. To zadziwiające, Ŝe po tylu latach w tak wielu osobach zachowała się
jeszcze jego Ŝywa pamięć. Ty zapewne znasz tego człowieka, bo przecieŜ jesteś z
tego środowiska. Napisz mi parę słów o nim. Przypominam sobie jak przez mgłę,
Ŝe wspominałeś mi o jakimś ociemniałym Ŝołnierzu, który w pierwszej wojnie
światowej stracił oczy, a później tak wiele dokonał dobrego."
Przeczytałem ten list i ogarnęło mnie wzruszenie. Bo przecieŜ znałem osobiście
tego człowieka i jego małŜonkę, Margit. Chętnie tu i ówdzie o nich mówiłem.
Teraz był ciepły lipiec. Moje myśli pochłaniał całkowicie przeczytany list. Za
oknem świergotały ptaki i hałasowały bawiące się dzieci. To dziwne czytać list
o kimś umarłym, kogo się kiedyś znało. Postać Jana Silhana jak Ŝywa stanęła mi
przed oczami. Przypominałem sobie moment, kiedy go poznałem.
Było to jesienią w 1954 roku. Ja wtedy zaledwie wydostawałem się na szerszy
świat, wychodziłem ze swojej zapaści i izolacji. OdwaŜyłem się pojechać z ojcem
z mojej wsi aŜ do stolicy. Tam bowiem odbywał się zjazd korespondentów
miesięcznika "Pochodnia". Było to wielkie wydarzenie w moim Ŝyciu, choć moŜe
dla innych niewiele znaczące. Kogo bowiem tam, w stolicy, gdzie dzieje się tak
wiele waŜnych spraw, obchodzić mogło spotkanie jakichś tam amatorów, i to w
dodatku niewidomych korespondentów? Dla mnie jednak były to wielkie dni.
PrzeŜyłem je bardzo. Miałem nawet wątpliwości, czy właśnie ja powinienem
uczestniczyć w tym zgromadzeniu.
Niewidomych było wielu. Mój ojciec przeŜył ten wyjazd jeszcze bardziej niŜ ja.
ZauwaŜyła to nawet pewna pani, która podeszła do nas, prowadząc innego
męŜczyznę, równieŜ ociemniałego.
- Janku - powiedziała z nieco obcym akcentem w głosie, ale zarazem ciepło i
serdecznie - przed tobą są ci panowie, których pragnąłeś poznać.
Usłyszałem: - Kolego, nazywam się Jan Silhan.
Jednocześnie poczułem uścisk jego dłoni na moim ramieniu. Po przywitaniu się z
ojcem zapytał o miejsce mojego urodzenia.
- Bo przecieŜ, gdy słyszę, jak kolega mówi, to coś mi się wydaje, Ŝe jest
kresowiakiem.
Tak rzeczywiście było. Zrobiło mi się od razu raźniej i trochę lŜej na duszy.
Ojciec był ogromnie zaskoczony, gdy Silhan, po usłyszeniu miejscowości naszego
urodzenia z miejsca powiedział:
- Koropiec? Tam nad Dniestrem? Gdzie się znajdują posiadłości hrabiego
Badeniego? Byłem w ich pałacu podczas pierwszej wojny światowej, skupując konie
dla Ŝołnierzy. A pan, panie kolego, powinien duŜo, bardzo duŜo pisać. Z uwagą
czytam wszystko, co pan drukuje w "Pochodni". Bardzo bym pragnął poznać jeszcze
panią Halinę Lubicz, która nauczyła pana brajla. To nadzwyczajne. O pańskim
dokonaniu Ŝyciowym napisałem juŜ do kilku czasopism esperanckich. Pan pisze
obrazowo.
Byłem pod wielkim wraŜeniem tych słów. Poczułem się wręcz oszołomiony. Kiedy
zachęcał mnie do pisania, wymienił nagle nazwisko jakiegoś pisarza
afrykańskiego, równieŜ ociemniałego. Było tego wszystkiego w tamtym momencie
zbyt wiele dla mnie. Jego wschodni akcent, o lirycznej tonacji, zdradzał
człowieka gotowego obdarzyć przyjaźnią kaŜdego, kto potrzebuje Ŝyczliwej rady i
pomocnej dłoni.
Takie właśnie wspomnienie tego pierwszego spotkania przywołałem w pamięci po
przeczytaniu listu mojej koleŜanki Wiesi. Wtedy przebywałem w Bogaczowie, w tej
samej wsi, z której niegdyś, kilkadziesiąt lat temu, jako młody człowiek
wybierałem się w swoją wielką podróŜ do Warszawy. Wtedy nie wiedziałem, kogo
tam spotkam. A poznałem Jana Silhana.
Myślałem o nim, o jego dramatycznym Ŝyciu, a moje myśli mieszały się z zapachem
kwitnących bogaczowskich łąk. Czułem niezwykłość kolei losu - rodzenia się,
spotykania na swej drodze ludzi, a potem ich definitywnego oddalania. I tylko
słowa listu mogą na chwilę przywrócić w pamięci to, co bezpowrotnie minione.
Na moment przeniosłem się w myślach na ów krakowski cmentarz, który jeszcze
widziałem w 1944 roku. Pod powiekami zaczęły majaczyć cmentarne alejki, a na
nich jakbym widział Wiesławę odczytującą napisy, epitafia i jakieś nagrobne
wierszyki. Zobaczyłem nawet tych opisanych w liście ludzi, którzy spotkali
się, by połoŜyć na płycie pomnika kwiaty, postać chwilę, zapalić świeczki,
pomilczeć, powspominać, pomodlić się.
Dwadzieścia lat temu, kiedy liczni przyjaciele odprowadzali zmarłego Kapitana
na wieczny spoczynek, była wielka ulewa, ale nikogo nie wystraszyła. Wytrwali
wszyscy. Zjechali się niewidomi z całej Polski, osoby młode i starsze.
Dziś, dwadzieścia lat później, jest bardzo pogodny dzień. To oczywiście tylko
przypadek. Myślę, Ŝe powinienem opowiedzieć Wiesławie o Ŝyciu Jana Silhana,
gdyŜ był to człowiek niezwykły. Nie będzie to łatwe. Pozostał w pamięci wielu
ludzi, którym za Ŝycia tak chętnie pomagał. Wiem, Ŝe całej o nim prawdy nie
będę w stanie przekazać, bowiem Ŝycie zawsze jest większe ponad słowa,
pamiątki, rzeczy. Przeglądając biograficzne teczki, pełne materiałów
dokumentarnych pozostałych po Janie Silhanie - listów, zapisków i urzędowych
druków - mam świadomość, iŜ w te kartki jest wpleciony takŜe wzrok Margit
Silhan, jego Ŝony, z pochodzenia Austriaczki, która poprzez to małŜeństwo tak
wytrwale słuŜyła polskim niewidomym.
I
Dzieciństwo i lata studenckie
Rodzi się człowiek. Słońce rzuca cień i księŜyc rzuca cień a gwiazdy nigdy.
Człowiek rodzi si pod jakąś gwiazdą i ona naznacza drogę, po której idzie
narodzony. A czy Ŝycie jest bez cienia, choć się Ŝyje pod gwiazdą?
Przeglądam dokumenty Jana Silhana. Szukam dnia, miejsca jego przyjścia na
świat. Pragnę dostrzec w tym dniu jego rodziców, bliskich krewnych i
rodzeństwo.
Urodził się w Kijowie, w dniu dla katolików świątecznym, we Wszystkich
Świętych, a to jest prawie święto narodowe. Urodził się wśród Tatarów, Rosjan,
Ukraińców. Wyobraźnia podsuwa nam mglisty zimowy dzień - szron, chłód, padające
liście. Jest rok 1889. Księdzem udzielającym chrztu był prałat Jan Skalski. Jan
przychodzi na świat w rodzinie inteligenckiej - Franciszka Silhana i Anny, z
domu Paczowskiej. Matka jest nauczycielką, a ojciec urzędnikiem bankowym, czyli
pracownikiem bardzo powaŜnej jak na owe czasy instytucji. Ojciec to bez
wątpienia człowiek pracowity. Jak się dowiadujemy z dokumentów, z pochodzenia
jest Czechem, ale od paru pokoleń spolonizowanym. Na dobre i złe mocno zŜyty z
kijowską Polonią. Poprzez Ŝonę jego związki sięgały do wielkiego rodu
Paczowskich, licznie zasiedlonego na Wołyniu i Białorusi, o czym pisze
Mieczysław Harusewicz w ksiąŜce biograficznej o swoim ojcu Janie, zatytułowanej
"Za czasów carskich i wyzwolenia". Matka Jana Silhana i matka Mieczysława
Harusewicza były ze sobą blisko spokrewnione, jako Ŝe pochodziły właśnie z rodu
Paczowskich. W obu rodzinach Ŝywo kultywowano pamięć o udziale w kolejnych
powstaniach narodowych, za co spotkały je represje carskie.
Łatwo sobie wyobrazić, Ŝe w kijowskim domu rodziców Silhana często rozprawiano
o wielkich patriotycznych narodowych sprawach. W tej atmosferze, w klimacie
wspominania przodków i losów bliŜszych i dalszych krewnych, a było ich bardzo
wielu, wyrastał młody Silhan. Przysłuchiwał się rozmowom politycznym i na swój
sposób
przemyśliwał je na nowo, w samotności. Dojrzewała w nim myśl i zabarwienie
przekonań społecznych, które jak się później okazało, związane były z Ŝywym w
ówczesnym czasie nurtem socjalistycznym, o czym będzie mowa później. Rodzice,
myśląc o jego przyszłości i widząc wielkie zdolności syna, oddali chłopca
najpierw do Szkoły Realnej Świętej Katarzyny. Po jej ukończeniu Jan uczy się w
Kijowie, w gimnazjum matematyczno-fizycznym. Następnie podejmuje studia na
Politechnice im. cara Aleksandra II. Są to lata 1907-1911.
Za czasów młodzieńczych wielonarodowościowa metropolia, jaką był Kijów, tętniła
Ŝyciem zgodnie ze sobą współŜyjących narodowości. Taki stan i układ
narodowościowy miał równieŜ swoje
odzwierciedlenie w szkołach kijowskich. Nie dochodziło w nich do większych
konfliktów między młodzieŜą polską, rosyjską, ukraińską czy Ŝydowską. Zgoda
narodów obowiązywała podówczas na całym obszarze kresów wschodnich i nadawała
niepowtarzalny koloryt stosunkom międzyludzkim, które bezpowrotnie juŜ dziś
odeszły w przeszłość. Dotyczy to wielu miast, zwłaszcza takich jak Wilno czy
Lwów. Do szkół zjeŜdŜali synowie polskiego ziemiaństwa czy jeszcze
liczniejszych oficjalistów dworskich i inteligencji technicznej, skupionej
wokół dobrze rozwijającego się przemysłu cukrowniczego na tych Ŝyznych
ziemiach. W czasie, kiedy 22-letni młodzieniec wstępuje na politechnikę, na
Wydział Budowy Maszyn, było juŜ po rewolucji 1905 roku. Malała fala strajków,
manifestacji, rozbijania fabryk monopolu spirytusowego. Rozwijał się natomiast
ruch socjalistyczny.
Wysoki, jasnowłosy, przystojny, o bystrej umysłowości i pogodnym usposobieniu
młodzieniec jest ciekaw świata. A lata studenckie stwarzały wiele okazji, by
taką ciekawość i śmiałość wewnętrzną podsycać i Ŝywić. Młody student okazuje
się bardzo wraŜliwy na wszelkie nowinki ideologiczne. Pamiętajmy, Ŝe po roku
1905 następuje rozkwit ruchu socjalistycznego, w którym udział biorą
środowiska studenckie - jak zawsze i wszędzie na świecie - z wielką chęcią i
odwagą. Trudno to dziś stwierdzić dokładnie, lecz jedno jest pewne - młody
Silhan silnie zaangaŜował się w działalność Socjal-Demokratycznej Partii
Robotniczej Rosji. Przypłaca za to dziewięciomiesięcznym pobytem w więzieniu, w
okresie 1911-12. ToteŜ siłą rzeczy zostają przerwane studia politechniczne.
Skutki tego odczuł bardzo boleśnie. Władze szkolne, zapewne pod naciskiem władz
carskich, nie zaliczają mu nakazanych obowiązków uczelnianych i usuwają go z
uczelni. Oficjalnie decyzja uczelniana brzmi następująco: "PoniewaŜ wymieniony
nie ukończył kursu, nie wykonał projektu dyplomowego, ani nie przedłoŜył pracy
dyplomowej, nie otrzymuje on ani stopnia naukowego, ani tytułu i nie moŜe
przeto korzystać z praw i przywilejów przysługujących osobom, które ukończyły
politechnikę ze stopniem i tytułem naukowym." MoŜna tu między wierszami
doczytać się nie tyle stwierdzenia niewywiązania się z terminowych prac
dyplomowych, co zawiadomienie o wyrzuceniu ze studiów.
Samopoczucie wewnętrzne Janka musiało być bardzo złe. Dla uzmysłowienia, jak
dalece był on w tym okresie juŜ człowiekiem politycznie ukształtowanym, moŜe
świadczyć relacja Mieczysława Harusewicza, który tak oto wspomina pewien
wakacyjny epizod ze swojego dzieciństwa: "Oboje, Helena i Janek, byli z
przekonania socjalistami, kaŜde na swój sposób, po krakowsku i po kijowsku, na
odmianę bardziej polską oraz bardziej międzynarodową. W swym późniejszym Ŝyciu
teŜ pozostawali wierni socjalizmowi, ale zabarwienie ideologii odwróciło się u
nich diametralnie."
Doktor Harusewicz (ojciec Mieczysława - przyp. mój) lubił dyskutować z
młodzieŜą wyznającą odmienne od niego poglądy, zwłaszcza Ŝe ich młodzieńcza
szczerość i bezinteresowność nie ulegały wątpliwości. Gdy Miecio w oczach Janka
dojrzał do dyskusji politycznych, to znaczy gdy doszedł do wieku siedmiu czy
ośmiu lat, kuzyn-student próbował zainteresować nimi malca, a moŜe i pozyskać
go dla ideologii socjalistycznej. W trakcie tych politycznych zabiegów wynikł
kiedyś następujący dialog:
- Endek dba tylko o siebie, a socjalista o cały lud.
- A co to jest Endek?
- To taki gruby burŜuj z wielkim brzuchem.
Nie wiadomo, czy Miecio zapamiętał dokładnie tę "polityczną" dyskusję ze
starszym kuzynem, ale z całą pewnością moŜna stwierdzić, Ŝe Silhan był oddany
sprawie idei socjalistycznej i otwarcie głosił swoje przekonania takŜe wobec
małoletniego, młodszego kuzyna. Pierwszą swoją wysoką cenę Ŝyciową, związaną z
działalnością polityczną, przyszło mu zapłacić bardzo wcześnie. Trzeba
pamiętać, Ŝe ruch socjalistyczny w ówczesnej Rosji carskiej był zabroniony i
mógł rozwijać się wyłącznie konspiracyjnie. Oznaczało to, Ŝe policja miała
obowiązek przeciwdziałać rozwojowi tego ruchu, co teŜ starała się sumiennie
czynić, zresztą nie bez efektów. Władze carskie w Kijowie trafiają na trop i
dokonują aresztowań wśród członków ugrupowań socjalistycznych. Tak więc nasz
student zostaje aresztowany w 1911 roku wraz z licznymi kolegami z
politechniki. Jednak mając po ojcu obywatelstwo austriackie, a zapewne w
głównej mierze dzięki zabiegom matki, unika procesu politycznego, który mógł
zakończyć się nawet zsyłką na Syberię. Nie opuszcza go więc w tym momencie łut
szczęścia, choć zapewne cierpienie w imię idei stanowi marzenie kaŜdego
konspiratora. Zgodnie z prawem carskim, jako obywatel obcy zostaje deportowany
do Austro-Węgier, do Lwowa, w którym mieszkała jego dalsza rodzina.
Całe to wydarzenie stanowi dla Silhana wewnętrzny wstrząs, który zmusza do
wielu przemyśleń. Lwów jest jednak miastem polskim, więc czuje się tu
zdecydowanie lepiej, panuje w nim bowiem duŜa swoboda polityczna. Ponadto
dookoła widzi zabytki polskiej kultury. Pociąga go teatr. Od razu teŜ dodajmy,
Ŝe nie porzuca nauki, nie marnuje lat pracy i nadziei swoich rodziców.
Natychmiast wstępuje do C. K. Szkoły Politechnicznej we Lwowie na Wydział
Budowy Maszyn, gdzie językiem wykładowym jest język polski. Panują tu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]