[ Pobierz całość w formacie PDF ]
,A
M B R
O I S E
YOLLARD
WSPOMNIENIA
HANDLARZA
OBRAZÓW
przełożyła
JULIA RYLSKA
WYDAWNICTWO LITERACKIE • KRAKÓW
Przedmowa
KIEDY PO HAK PIERWSZY RADZONO MI,
BYM SPISAŁ WSPOMNIENIA
Pewnego wieczora, po obiedzie u pani S..., dyskuto-
wano o zaletach poszczególnych religii. Zapytany o zda-
nie, oświadczyłem krótko, że gdyby mi było dane
wybierać, oddałbym pierwszeństwo religii żydowskiej.
Drugie miejsce przyznałbym religii protestanckiej, usu-
wając na ostatnie miejsce religię katolicką.
— Ależ panie Vollard — rzekła gospodyni — czy
można by poznać przyczyny pańskiego sądu?
— Proszę pani — odrzekłem — pochodzę z kraju,
którego mieszkańcy mają zdecydowany wstręt do prze-
ciągów. W synagogach wierni obowiązkowo mają ka-
pelusze na głowach; zbory protestanckie, gdzie nie jest
w zwyczaju przebywać z przykrytą głową, są jednak
uczciwie opalane; w katolickich kościołach zaś, pod lo-
dowato zimnymi sklepieniami, wierni wystawieni są na
wiejące zewsząd przeciągi...
— Mając tak szczególne poglądy na rzeczy — pod-
jęła znów pani domu — powinien pan spisać swoje
wspomnienia. Na pewno nie byłyby banalne.
Ten pomysł rozśmieszył gości przy stole, a mnie
pierwszego.
Lecz dziwnym zrządzeniem przypadku w niedługim
czasie odwiedził mnie przedstawiciel poważnej firmy
amerykańskiej, M. A. W. Bradley, który zaproponował
mi zredagowanie moich wspomnień. Pochlebiony w du-
chu zauważyłem jednak, że nie widzę, jak dalece opo-
wiadanie o tym, co widziałem i słyszałem, mogłoby za-
interesować czytelnika. Nie ukrywałem też przed nim,
że pisanie przychodzi mi z wielkim trudem i — co za
tym idzie — piszę powoli.
— Damy więc panu tyle czasu, ile będzie panu po-
trzeba.
I pan M. A. W. Bradley wyciągnął z kieszeni jakiś
papier.
— Wystarczy, że pan podpisze tu... tu, gdzie jest
krzyżyk...
Machinalnie podpisałem. Po czym mój gość złożył
na stole czek dolarowy.
Widząc moje zdziwienie rzekł:
— To zadatek na pański rękopis.
— A jeżeli umrę, nim go dostarczę? Pańska firma
zapłaci za nic...
— Jak to?... Uważa pan za nic to, że możemy zapo-
wiedzieć: „Firma Little Brown zapewniła sobie wyłącz-
ność pamiętników pana Vollarda... wielkiego... wiel-
kiego..."
— No, jak się pan już tak rozpędził, czemu nie po-
wiedzieć wspomnienia najsławniejszego z handlarzy
obrazów?
— A rzeczywiście!... Czemu nie?... To by nieźle
brzmiało.
A ja w duchu mówiłem sobie: „Reklamą można dużo
zdziałać, ale we Francji tego rodzaju trick nie wpłynął-
by na większy pokup książki!"
Jednakże pewnego wieczora zauważyłem w księgarni
Flammariona jakiegoś osobnika, który przeglądał różne
dzieła i odrzucał jedno po drugim. Słyszałem, jak mru-
czał przy tym do siebie: „Nie ma to jak wielcy auto-
rzy!" — i wybrał
Nędzników
Victora Hugo. Aż nagle
spostrzegł jakiś tom, leżący na stosie książek, ozna-
czonych napisem Ostatnie Nowości. „Ach — zawołał —
ależ to książka, o której pewien krytyk powiedział, że
to Victor Hugo plus jeszcze coś". I odkładając
Nędzni-
ków tam,
skąd ich wziął, stanowczym ruchem pochwy-
cił powieść
Le Chef
Claude Farrere'a i podszedł do
kasy.
Rozdział pierwszy
Z WYSPY REUNION N^ WYDZIAŁ PRAWA W MONTPELLIER
Moja rodzina — Pierwsze lata dzieciństwa — Mam słabość do pięknych
mundurów — Chcę zostać lekarzem w marynarce — Zdałem maturę —
Rezygnuję z kariery lekarza — Zdecydowano, że będę studiować
prawo
Urodziłem się na wyspie Reunion, tej „perle Oceanu
Indyjskiego", pierwotnie znanej pod nazwą wyspy
Bourbon,
której urocze, zachwycające okolice i oby-
czaje
mieszkańców tak dobrze opisał Marius-Ary Le-
blond. Zdarza się, że
kiedy czasem mówię o rodzinnym
kraju, ludzie pytają: „Ilu
mieszkańców i jak dużą po-
wierzchnię ma pańska wyspa?"
Czytałem gdzieś, że
wyspa
Reunion jest
mniejsza od najmniejszego z de-
partamentów
Francji, z
wyjątkiem departamentu Se-
kwany
*. Co
zaś
do liczby
jej mieszkańców, nigdy jej
nie znałem.
Wiem natomiast,
że pierwszy ośrodek kolonizacyjny
na
wyspie
Bourbon utworzyły po większej części ary-
stokratyczne
rodziny przybyłe z Francji: bowiem w licz-
nych
rozporządzeniach królowie ustanowili, że „koloni-
zowanie" nie przynosi ujmy szlachcicowi. Spotykało się
tam również pierwszych osadników wieśniaków, któ-
rymi Colbert, zgodnie ze swą polityką, usiłował zalud-
* departament Sekwany stanowi miasto Paryż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]