[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Ałła Gorelikowa

Korund
i Salamandra

przełożył

Witold Jabłoński

fabryka słów

Lublin 2008

Spis treści:

O łasce Pana

1. Pokorny Błażej, nowicjusz klasztoru

Zofii Nadchodzącej w Korwarenie

Wielu nam powie, iż działo się to dawno temu, a zazwyczaj mało jest prawdy w upiększanych przez całe wieki podaniach. I że opowieść o świętym Karolu to tylko piękna baśń. Wszak nie da się odnaleźć wiarygodnych źródeł ani obiektywnych kronik: kronikarze tamtych czasów wychwalali jedynie czyny swoich władców, prawdziwy zaś bieg historii był dla nich równie ukryty, jak dla zwykłych śmiertelników, ludzi i nieludzi. I nie sposób dojść po tylu stuleciach, jak nasz świat stał się taki, jaki jest.

Lecz oto spoczywają przede mną na stole bezsporne i bezstronne świadectwa tamtych czasów. Nieznanymi drogami trafiły do klasztornego skarbca: srebrna brosza ze szkarłatną kroplą korundu szlachetnie urodzonej panny Julii, rodowy amulet króla Waleriana, zardzewiały piracki nóż, tani kubek z przydrożnej karczmy, kosztowna waza do zupy z kuchni pałacowej i jeszcze około tuzina rzeczy, które jakimś cudem dotarły do nas przez mroki Trudnych Czasów. Wraz z błogosławieństwem Ojca Przewielebnego: „Niechaj posłuży chwale Najwyższego dar pokornego nowicjusza Błażeja, aby poznać Prawdę i pojąć sens Boskiego Planu".

Ja, który w błogości klasztornego bytowania niemal zapomniałem o owym darze, który stał się dla mnie przekleństwem, muszę przywołać go ponownie. Powinienem umacniać się w swych zamiarach dzięki temu jednemu błogosławieństwu. Cóż bowiem jest chwałą Pana? To, co czyni się w imię Jego. Czekają mnie jednak mroczne, straszne czyny i na samą myśl serce we mnie zamiera. Strasznie jest żyć cudzym życiem. Patrzeć na świat cudzymi oczyma, myśleć nie swoimi myślami i popełniać cudze postępki. Mój dar był czymś gorszym niż zwykłe bezwstydne podglądanie i czekały mnie ludzka nienawiść i szybki osąd, karzący każdą odmienność surowiej niż jakiekolwiek przestępstwo. Niech będzie błogosławiony Ojciec Przewielebny, który pozwolił skryć się w klasztornych murach temu, kogo otwarcie nazywano wysłannikiem Nieczystego! Długo trwało, zanim wyzbyłem się strachu i przestałem się wzdrygać, słysząc kroki za plecami. Modliłem się do Pana tylko o zapomnienie. Skoro nie mogę być taki jak wszyscy ani pozbyć się mego daru, gdyż Bóg tego, co dał, nie odbiera, może chociaż mógłbym o nim zapomnieć?

Ojciec Przewielebny uważał jednak inaczej, a kimże jestem ja, abym się miał sprzeciwiać temu, kto promieniuje Bożą Światłością? Teraz znowu jestem w rozterce i ożywają dawne lęki, które niegdyś sprawiały, iż pragnąłem zapomnieć o przeklętym darze. Wezmę zaraz do ręki broszkę darowaną kiedyś klasztorowi przez wnuczkę albo prawnuczkę panny Julii i zniknę. Pokorny Błażej rozpłynie się w mroku, wokół zaś pojawią się zjawy ludzi i zdarzeń. Dużo ich się pojawi, bo rzeczy trwają długo. Pozostanie tylko dokonać wyboru. To, co zostanie z Błażeja z łatwością skieruje się we właściwą stronę i odnajdzie szlachetnie urodzoną pannę, a w końcu stanie się nią. Przeżyję to, co się jej przydarzyło, jakbym to sam przeżywał. Będę mógł później przekazać innym owe wspomnienia. Jeśli powrócę. Wszystko może się zdarzyć... Od pewnego czasu boję się, że nie wrócę.

2. Szlachetnie urodzona panna Julia,

oficjalna przyjaciółka księżniczki

Małgorzaty

- Gustawie! - Młoda dzieweczka spuszcza na chwilę wesołe szare oczęta. Złote pukle opadają na wdzięczne liczko, a wówczas wąskie dłonie unoszą się, pospiesznie poprawiając wspaniałą fryzurę. - Utrapienie z tymi włosami! Dlaczego znowu trzymasz nocną straż?

- Jeszcze pytasz, okrutna! - Młody gwardzista rozpływa się cały w uśmiechu, przekłada halabardę do lewej ręki i kładzie prawą dłoń na sercu. - I tak nie mogę spać po nocach, moja umiłowana, lepiej więc spędzać czas na straży niż ranić serce bezowocnymi westchnieniami pod twoim oknem. Przecież ty, Julio, nigdy nim nie wyglądasz!

- Okno jest zbyt wysoko, by do mych uszu dotarty czyjeś bezowocne westchnienia! - Julia chichocze, a Gustaw śmieje się w odpowiedzi. Gwardzista spodobał się pannie niemal od pierwszego dnia jej pobytu na dworze. Spodobał się... i cóż w tym złego! Pewnego razu jednak zauważyła, że młodzieniec rozmawia z nią zupełnie inaczej niż z innymi. Pod jego żartami czaiła się niepewna czułość, a oczy wciąż miał smutne. Gustaw, młodszy syn zubożałego barona, nie mógł nawet marzyć o zostaniu zięciem wielmoży Gotwińskiego. Jedyna córka wielkiego pana godna była znacznie lepszej partii. Młodzieniec nie mówił jej więc o swej miłości. Cóż za głupia szlachetność! Jakby się obawiał, że ambitne plany ojca są dla niej ważniejsze od pragnień jej zakochanego serca! Serce Julii zamierało słodko za każdym razem, gdy miała okazję porozmawiać z Gustawem. Rozgrzewało się w cieple jego milczącego uczucia i topniało, zamieniając się w miękki wosk, na którym bez trudu odbijała się podobizna ukochanej osoby...

- Co cię tak smuci, moja miła?

Chyba głównie to, że do tej pory nie miała okazji, jak każda porządna panna, usłyszeć jego wyznań, spuszczając oczy i nakręcając na palec nieposłuszny lok. Naturalnie, jak nakazywała tradycja, spędziła noc na modłach do Ii Chroniącej, dlatego rankiem nie wstydziła się szczerze porozmawiać z Gustawem. Był to zaiste szczęśliwy poranek.

- Dzisiaj ma być uczta, wiesz przecież, Gustawie?

- Oczywiście. Poselstwo z Dwunastu Ziem. Widziałem ich przybycie i zapewniam, że warto było popatrzeć! Konno, w pełnym galopie... Ech, Julio, ależ mieli rumaki!

Julia poczuła przelotne ukłucie rozdrażnienia. Teraz o koniach... Doprawdy, w samą porę!

- Przyjechali prosić o rękę Małgorzaty - powiedziała cicho i poważnie. - Rozumiesz?

Gustaw milknie i zacina się, spochmurniały.

- I tak się stanie, Gustawie - szepcze panna. - Nasz król potrzebuje tego małżeństwa.

- Nasz kraj potrzebuje tego małżeństwa - poprawia ją młodzian. - Lecz dla nas, Julciu, to wesele może być końcem wszystkiego. Małgorzata będzie musiała pojechać do męża sama, jak to jest przyjęte u wschodnich ludów. Ty zaś będziesz musiała wrócić do Gotwinia.

- Żeby chociaż do Gotwinia... - Julia milknie. Czy warto powtarzać Gustawowi ostatnią rozmowę z ojcem? To i tak niczego nie zmieni... Zbyt potężnego zięcia wybrał sobie bogaty pan Gotwiński.

- Najdroższa moja panno! - Gustaw pada przed nią na kolana, namiętnie ściskając bezwładnie opuszczoną dłoń dziewczyny. - Moja Julciu! Moje życie i szczęście! Wiem, że twój ojciec nie da nam błogosławieństwa, lecz czy Pan Bóg nie jest nam Ojcem Najwyższym? Padniemy do nóg opatowi, a jeśli nas pobłogosławi, Bóg będzie po naszej stronie! Rzeknij tylko słowo!

- Gustawie, ja... jakże to tak, bez ojca... - Wargi jej drżą, a oczy wypełniają się całkiem zbędnymi łzami. - Ale bez ciebie... także nie! Masz rację, mój miły! Pójdziemy do opata, niech nam pobłogosławi świątobliwy człek.

Gustaw zrywa się na równe nogi.

- Juleczko, Julciu, nie płacz, przecież jedziesz na ucztę, a jesteś przyjaciółką księżniczki! Miłości ty moja!

- Przyjdę tutaj, gdy skończy się uczta - szepcze panna, spiesznie ocierając łzy. - Pójdziemy do opata zaraz po zmianie warty. Lecz, jeśli odmówi... Co wtedy, Gustawie?

- Bóg jest łaskawy - szepcze w odpowiedzi młodzieniec. - Bóg jest łaskawy...

3. Pokorny Błażej, nowicjusz klasztoru

Zofii Nadchodzącej w Korwarenie

Bóg jest łaskawy, szepczę, wcale w to nie wierząc. Odwykłem od swego przeklętego daru i prawie zapomniałem, jak to jest! Przecież już ponad rok udawałem, że nie różnię się niczym od innych, mając nadzieję, że zapomnę, jak jest naprawdę. Głodowałem, włóczyłem się, tonąc w mroku, ale nie zaglądałem w przeszłość. Odmówiłem tego nawet za wielkie pieniądze, jakie proponował mi sebastyjski kupiec w gospodzie przy wjeździe do Korwarenu. Nie można kupić za pieniądze wszystkiego... Również tego, co straciłem. Wystarczył mi ostatni raz i nigdy, przenigdy nie uczyniłbym tego znowu, gdyby nie dochodzenie. Powinienem być z tego dumny... Oczywiście, że powinienem, skoro powierzono mi wielkie dzieło, ku Bożej chwale.

Staram się stłumić zawstydzający strach. Wspominam to, co ujrzałem oczyma Julii. Niewielki wysiłek. Wspomnienia są wyraźne i jasne. Znacznie jaśniejsze niż świat, który mnie otacza.

Nurzam się w cudzych uczuciach, jakbym przechodził to po raz pierwszy. Miłość młodej panienki, z pozoru lekkomyślnej, o wesołych oczach i białej cerze mieszkanki północy...

Miłość, strach przed rozłąką i ojcowskim przekleństwem. Znana mi mieszanka: róża herbaciana mimochodem zerwana z krzewu, polne stokrotki i kurz wiejskiej drogi. Straszne jest ojcowskie przekleństwo. Nie wątpię, że tak jest. Inaczej musiałbym uznać, że Katarzyna, moja jedyna, czysta miłość, wcale mnie nie kochała. Gustaw miał szczęście: jego Julia nie pozwoliła, by lęk zapanował nad ich losem. Bezrozumna, rozpaczliwa nadzieja... To także znam, Julio. Niejeden raz łudziłem się nadzieją na lepsze jutro i sprawiedliwość. Rzucicie się rankiem do stóp opata, lecz cóż może wam rzec? „Nie ja ustanowiłem..."

Srebrna broszko ze szkarłatną kroplą korundu, okazałaś się wielce wymownym świadectwem! Miłość twojej pierwszej właścicielki jest dla mnie teraz mniej ważna niż uczta, o której mówiła: swaci z Dwunastu Ziem. Księżniczka Małgorzata u progu małżeństwa. Jej groźny ojciec i młoda macocha. I maleńki braciszek, następca tronu, książę Karol. To właśnie jego dotyczyć będzie powierzone mi dochodzenie, ale teraz, miesiąc przed ślubem siostry, może tylko gaworzyć, bawiąc się ochronnymi amuletami w srebrnej kołysce. Oczywiście nie będzie go na uczcie. Nie będzie na niej także narzeczonego księżniczki, który przyjedzie później, już po zrękowinach, gdy trzeba będzie spisać ślubny kontrakt. Muszę jednak zobaczyć tę ucztę! Chociaż nie wydarzy się na niej nic ważnego, muszę to uczynić tylko dlatego, że się o niej dowiedziałem. Zanim serio przystąpię do dochodzenia, powinienem przywrócić na poły zapomnianą władzę nad pamięcią przedmiotów.

Boże, zmiłuj się nade mną, bo jestem człowiekiem słabym! To nie ucztę chcę naprawdę zobaczyć...

4. Szlachetnie urodzona panna Julia,

oficjalna przyjaciółka księżniczki

Małgorzaty

Potoki światła wpadające przez wąskie, łukowate okna, podłoga skrząca się bielą marmuru i śnieżnobiały habit opata. Światło jest błogosławieństwem i nie ma tu miejsca na rozpacz. Jakże jednak nie rozpaczać, gdy upadła ostatnia nadzieja?

„Nie ja ustanowiłem prawa, dzieci moje, i nie jestem władny je zmieniać". - Opat jest zasmucony i pełen współczucia, lecz nieubłagany. Julia płacze na piersi Gustawa i kapłan dobrze słyszy słowa nieszczęsnej dzieweczki: „Pan Bóg jest niesprawiedliwy, niesprawiedliwy!

Słyszy i powinien przerwać ten potok bluźnierstw. Widocznie jednak i on także kiedyś cierpiał z miłości, skoro powiada:

- Módlcie się, dzieci. Macie jeszcze czas, więc się módlcie. Bóg jest miłosierny. Nie do mnie powinniście przyjść. Kościół nie jest w stanie zastąpić ojcowskiego błogosławieństwa, może je tylko uświęcić. Czy jednak, dzieci moje, król nie jest ojcem wszystkich swoich poddanych? I czy to nie jest dobra pora, by błagać go o łaskę, jakiej pragniecie?

Julia unosi główkę i spogląda z niedowierzaniem na opata. Patrzy niemal nie widząc: łzy rozmazują jego twarz, tak jak wszystko dookoła i tylko potoki światła błyskają w jej oczach barwnymi iskierkami. Gustaw pada na kolana i całując skraj śnieżnobiałej szaty kapłana, powiada z nabożnym respektem:

- Zaiste, łaskawy jest Pan! Dzięki ci, świątobliwy ojcze: dobrze nam doradziłeś. Dziwię się, że sam wcześniej o tym nie pomyślałem.

- Dobrze to świadczy o tobie, mój synu - odpowiada niespiesznie opat - słusznie bowiem uznałeś, że trzeba udać się do Domu Bożego, aby się upewnić co do praw ustanowionych przez Pana. Gdybyście przyszli do mnie po audiencji u króla już jako narzeczeni, sam bym nie wiedział, jak wam błogosławić! Nie płacz, córko moja! Godna jesteś prawdziwego szczęścia. Jeśli król zechce zapytać Kościół o radę, nie stanę na przeszkodzie waszej miłości. Módlcie się, dzieci moje, wraz ze mną i niech łaska Pana wam towarzyszy...

Noc króla

1. Pokorny Błażej, nowicjusz klasztoru

Zofii Nadchodzącej w Korwarenie

Srebrna broszka ze szkarłatną kroplą drogocennego korundu... Julia pochodziła z bogatej szlacheckiej rodziny, jak przystało najbliższej przyjaciółce księżniczki. Gdybym był znawcą kronik, na pewno mógłbym opowiedzieć o rodzie Gotwińskich ze wszystkimi ciekawymi szczegółami. Myślę, że powinienem zainteresować się chociażby ojcem Julii. Chyba odwiedzę wieczorem brata bibliotekarza. Może i o Gustawie gdzieś wspomniano? Chociaż wątpię. Po cóż kronikarze mieliby interesować się ubogim szlachetką, zmuszonym szukać szczęścia w gwardii królewskiej...

Julia i Gustaw. Nie sądzę, by król dał łaskawe przyzwolenie na taki mezalians. Pamiętam, że brat bibliotekarz wspomniał o pannie Julii, gdy opowiadał mi o zamążpójściu księżniczki Małgorzaty. Królewna nie była zachwycona wymuszonymi warunkami sojuszu pokojowego, który miał być przypieczętowany mariażem, a konieczność pogodzenia się z obyczajem, o którym wspominał Gustaw w mojej wczorajszej wizji, dręczyła ją niepomiernie. Tuż przed ślubną ceremonią uprosiła swego przyszłego męża, króla Andrzeja, aby nie musiała samotnie opuszczać ojcowskiego domu.

Król Andrzej przychylił się do wspartej łzami prośby narzeczonej. Młoda królowa Dwunastu Ziem opuściła więc ojczysty kraj razem z ulubioną przyjaciółką.

„Razem z przyjaciółką..." Chyba należałoby dodać jeszcze coś. Przecież małżeństwo Małgorzaty potraktowaliśmy bardzo skrótowo i pobieżnie: nie ona zajmowała nas bowiem, lecz Karol. Opuściła na zawsze Targalę i jej przyrodni brat nigdy się nie spotka ze starszą siostrą. Nie należy jednak lekceważyć wiedzy o sąsiadach ze Złotego Półwyspu, skoro ich także mogły dotknąć Trudne Czasy.

Tak rozmyślam, próbując wygnać z pamięci owo światło, igrające wielobarwnymi skrami w zapłakanych oczach Julii. Światłość Boża... Julio, podobasz mi się coraz bardziej i bardzo chciałbym, żebyś była szczęśliwa, dziewczyno! To śmieszne. Ci ludzie żyli tak dawno. Wszystko już przeżyte, zapomniane, trawą porosło. Ja zaś mam ochotę modlić się za nich, żeby Pan pobłogosławił ich miłość. Pragnienie jest tak nieodparte, że zamiast skierować się do biblioteki, idę do kaplicy. Kiedy przywykałem do klasztornej reguły, bracia pouczali mnie: nie krępuj się modlić samotnie, poza przepisowymi godzinami, kiedy tylko najdzie cię chęć. Modlitwa płynąca prosto z serca miła jest Panu. Tak więc się modlę. Skoro Bóg jest wszechmogący, podlega mu także czas. Modlę się za ciebie, Julio: niechaj Pan błogosławi twą miłość.

Nie zauważam, kiedy mija pora obiadowa. Trudno jednak nie zauważyć braci powoli zapełniających kaplicę. Pora nabożeństwa. Z jakiegoś powodu ciężko mi się skupić na zaleconych dzisiaj modłach. Myśli umykają i stwierdzam z niezadowoleniem: pójdę po mszy do siebie. Brat bibliotekarz nie ucieknie, a Ojciec Przewielebny na razie nie żąda raportów z moich wizji, daje mi trochę czasu, bym znowu się przyzwyczaił wyłuskiwać cienką nić wydarzeń zaginionych w pomroce dziejów. Pójdę do siebie, posiedzę w ciszy do wieczerzy i uporządkuję myśli. U progu zaś długiej nocy spróbuję odnaleźć księżniczkę, młodziutką narzeczoną. Wśród rzeczy, jakie mi dostarczono, znajduje się także paradna szarfa jej ojca, króla Henryka Okrutnego. Zapewne była świadkiem różnych rozmów, uroczystości weselnych i wielu innych spraw...

2. Król Henryk, który w połowie życia

zasłużył na przydomek groźny, przez

potomność nazwany okrutnym

Król Henryk przemierza tłumnie zapełnioną salę, obdarzając napotkanych ludzi krzywym uśmieszkiem lub niemiłym grymasem. Wszyscy są zbyt pijani, żeby zwracać uwagę na wyraz oblicza Bożego pomazańca. Monarsze to odpowiada. Nawet władców męczy ciągłe trzymanie się sztywnych ram etykiety! Chociaż dzisiejszy wieczór wart jest włożonych weń wysiłków. Goście są zadowoleni. Nawet najwięksi tutejsi zabijacy, upomniani wcześniej surowo, zachowują się z uprzedzającą grzecznością. Znane w całej stolicy dworskie kokietki robią wciąż słodkie oczy do cudzoziemskich kawalerów. Bardzo udany wieczór. Książę Grzegorz, umiłowany wuj i poseł pełnomocny króla Andrzeja, udał się na spoczynek jakieś pół godziny temu, pozostawiając młodzież, by się bawiła do woli. Niedwuznaczna demonstracja pełnego zaufania do wczorajszego wroga, wyrażająca jasno pewność księcia co do sukcesu rokowań. A dlaczegóż nie miałby być pewien, niech to porwie Nieczysty! Po klęsce na Wilczej Przełęczy Targala mogła jeszcze liczyć na odwet, lecz blokada wybrzeża północnego...

Gospodarz uczty zatrzymuje się przy na poły opuszczonej kotarze i raz jeszcze ogarnia uważnym spojrzeniem salę. Zabawa staje się całkiem bezceremonialna i prędko osiąga stan rozpasania. Najwyższa pora oddalić się niepostrzeżenie.

Król niecierpliwie puszcza ciężką aksamitną zasłonę, kiwa głową salutującemu paradną halabardą gwardziście i szybkim krokiem udaje się w stronę południowej galerii. Jego myśli krążą wokół jutrzejszych rokowań. Cóż, sprawy nie wyglądają najgorzej. Małżeństwo Małgorzaty lub perspektywa prędkiej, nieuniknionej kapitulacji - to duża różnica! Udany mariaż i godny pozazdroszczenia narzeczony. A jednak, mimo wszystko... Szerokie dłonie królewskie zaciskają się w pięści, pełne wargi wykrzywia zły grymas. Mimo wszystko został poniżony. Czy to nie poniżające, oddawać wrogowi ukochaną córkę za cenę pokoju? Ech, Małgosiu, Małgosiu...

Księżniczka, jakby na zawołanie, wybiega mu naprzeciw z galerii. Wyszła zaraz po ogłoszeniu zaślubin, przypomina sobie król, nie została, by się z innymi weselić. To oznacza, że czyhała również na jego wyjście.

- Ojcze, chcę z tobą porozmawiać!

- Oczekiwałem tego, Małgorzato.

- Ojcze!

„Mój Boże, jaka ty jesteś ładna, córeczko! Prześliczna!

- Nie tutaj, Małgorzatko. - Król uprzejmie podaje dłoń córce i szepcze: - Opanuj tymczasem gniew, Małgosiu!

Galeria południowa jest pusta, podobnie jak nowomodny zimowy ogród oddzielający paradną część pałacu od mieszkalnej.

- Będzie mi tego brakowało - przerywa milczenie księżniczka. - Podwójnego echa kroków, zapachu mięty, hiacyntów... i ciebie, ojcze.

W głosie jej słychać ledwie powstrzymywane łzy i król postanawia się nie odzywać. To nie jest odpowiednie miejsce na szczere rozmowy. Gabinet królewski znacznie lepiej chroni przed podsłuchem.

Znacznie lepiej jest także przystosowany do rozmów, naturalnie tych poważnych, a nie pustej gadaniny. Zwłaszcza, jeśli huknie się na strażnika:

- Nikogo nie wpuszczać!

Miękki fotel dla księżniczki, król preferuje masywny dębowy taboret.

- Pora, córeczko, na awanturę. Teraz możesz. Krzycz, tup nóżkami, stłucz wazon...

- To znaczy... że się, ojcze, zdecydowałeś? Ostatecznie?

- Zdaje mi się, Małgosiu, żeś już wczoraj wiedziała, że tak będzie.

- Tak, oczywiście - szepcze królewna - ale nie chciałam wierzyć. Ojcze, to straszne, potworne!

Król sprzeciwia się ostro i surowo:

- To najlepsza ze wszystkich możliwych partii dla ciebie, Małgorzatko. - I dodaje z krzywym uśmieszkiem: - Andrzej, władca Dwunastu Ziem i jego królowa...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl