[ Pobierz całość w formacie PDF ]

27

186

 

Ben nie poruszył się. Spoglądał tępym wzrokiem.

^_ Cześć" — powiedziałem cicho. Mimo woli się garbiłem, chociaż nie Lałem głową sufitu.

Cisz3 trudna do zniesienia.

__ przysłał mnie doktor Bili, żebym się przekonał, czy można ci jakoś

OOJfluC.

Siedział nieruchomo. Nie drgnęła mu nawet powieka. Włosy miał przetłusz-jatie, P° twarzy ściekały strugi potu. Moja koszula także była już przepocona. _ Ben!

Wziąłem go za prawą rękę. Usztywniona, nie poddająca się, jakby się opierał. Żadnej katatonii, powtórzyłem powitanie. Jakby mnie nie słyszał. Jeszcze trzy próby. Minęło pięć minut.

Za drzwiami pancernymi znajdowały się małe, ciemne pokoiki i wąskie korytarze. Z tyłu były jeszcze jedne obite blachą drzwi, zamknięte na

solidną żelazną zasuwę.

Laurent opróżnił mi kieszenie i zdjął z ręki zegarek. Ułożył moje rzeczy na stole, obok swego pistoletu. Odsunął rygiel i schował klucz do kieszeni. Popchnął drzwi i przepuścił mnie przodem.

Ponure szare ściany i smród ekskrementów. Dwie cele więzienne. Klatki długie na trzy kroki. Cementowa podłoga, zakratowane mętne okienka. piętrowe prycze, przykute do ściany.

Sufit znajdował się na wysokości dwóch metrów od podłogi. Grzyb na

Ścianach.

Laurent zauważył na mojej twarzy wyraz obrzydzenia.

—              Witamy w zachodnim Istambule — powiedział bez odrobiny satysfak­
cji, — Zazwyczaj nikt nie przebywa tu dłużej niż kilka godzin. Tyle, ile

trzeba, żeby wytrzeźwieć.

Pierwsza cela była pusta. Ben siedział na pryczy w drugiej celi. Podpierał

dłonią brodę.

—              Proszę, prósz? — powiedział głośno Laurent. — Wygląda, jakbyśmy

się poruszyli. Ben ani drgnął. Zgrzytnął klucz i znalazłem się w celi, zamknięty od zewnątrz. Laureni

został na korytarzu.

—  Powierzy mi pan swój portfel i zegarek, doktorze?

—  Czy mam wybór? — zapytałem z uśmiechem.

—  Ma pan godzinę — powiedział, postukując w swój zegarek. — ^
do biura zostawiam otwarte. W razie czego niech pan krzyczy.

Wyszedł. W celi odór był jeszcze mocniejszy. Upał nie do zniesienia-Ogromna ciasnota. Przyglądając się grafitti, odsunąłem się jak najdalej

kibla. Nazwiska, daty — wszystkie odległe. Nad pryczą rysunek żenst

genitaliów. I napis: „Zabierzcie mnie z tej dziury!"

—              W porządku — powiedziałem. — Jesteś więźniem politycznym, który
milczeniem protestuje przeciwko niesprawiedliwości.

Żadnej odpowiedzi.

Poczekałem jeszcze chwilę. Policzki miał zapadnięte — prawie tak samo jakMoreland — oczy wpatrzone gdzieś w dal.

Bez okularów. Zabrano mu je. Razem ze sznurowadłami, zegarkiem i wszystkim, co było ostre. Na karku wzbierał mu czyrak.

Wpatrywałem się w niego z nadzieją, że moje spojrzenie wywoła jakąś reakcję. Paznokcie miał obgryzione niemal do żywego mięsa, jeden kciuk zakrwawiony. Czy zawsze obgryzał paznokcie? Nie zauważyłem. A może Betty Aguilar broniła się i oderwała mu kawałek paznokcia? Żeby to zamaskować poobgryzał pozostałe.

Rozejrzałem się po podłodze w poszukiwaniu kawałków paznokci. Nic oprócz wdeptanego brudu, ale mógł je wrzucić do służącej za kibel dziury w podłodze. Pod pryczą nieliczne duże czarne mrówki. Po okazach w zoo Morelanda wydały mi się śmiechu warte.

Żadnych zadrapań na twarzy i rękach.

Był blady.

—              Dajesz sobie radę bez okularów?
Cisza.

Policzyłem powoli do tysiąca.

—              Człowiek niewinny tak się nie zachowuje, Ben.
Nic.

- Co z twoją rodziną? — zapytałem. — Z Claire i dziećmi? Brak odpowiedzi.

Ja wiem, że to jest dla ciebie koszmarne przeżycie, ale w ten sposób

sobie nie pomagasz. Nic.

187

~— Jesteś szalony — powiedziałem tak głośno, jak tylko mogłem, żeby

i

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl