[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KATHLEEN OBRIEN Umowa z wiatrem
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Wynoś się! No, ruszaj, zanim palec mi się ześliźnie i ktoś tu oberwie!
Stojący naprzeciw niej mężczyzna ani drgnął, tylko wytrzeszczył oczy i rozdziawił usta. Darcy dramatycznym gestem wyciągnęła rękę, w nadziei, że wygląda równie groźnie, jak gliniarze w telewizji.
- Powiedziałam - wynoś się!
Stłumiła okrzyk wściekłości widząc, że nie zareagował. Na litość boską, ależ on jest pijany! Pistolet jej ciążył i ręka zaczynała omdlewać. Co gorsza, broń ślizgała się w spoconych palcach. Starała się celować prosto w serce, ale lufa wciąż opadała w dół, ku jego kolanom.
Skrzywił się. Świadomość wsączała mu się powoli do mózgu poprzez zaćmiewające go opary whisky.
- Czy to jest broń? - zmrużył oczy i zmarszczył czoło, próbując jakoś uporać się z nieoczekiwanym obrotem sytuacji. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do tego, że jego zaloty udaremnia lufa pistoletu.
Nie odpowiedziała. Uniosła tylko brwi i nieruchomo trzymała mdlejące ramię.
- Spokojnie, kochanie, tylko bez nerwów - powiedział, cofając się odruchowo, nie spuszczając jednak wzroku z lufy, która to podnosiła się, to opadała. - Chcesz, żebym dał ci spokój? Nie ma sprawy. Ja jestem rozsądny - mówiąc to zrobił nieokreślony ruch ręką w stronę pistoletu, jakby chciał pokazać, że Darcy taka nie jest. - Mogłaś mnie poprosić, żebym sobie poszedł.
- Właśnie cię o to proszę - podniosła pistolet, mrużąc oczy. - Idź stąd.
- Nie ma sprawy - powtórzył z naciskiem. Ceglana ścieżka musiała wydawać mu się długa na milę, lecz wreszcie natrafił obcasami na krawężnik. Z westchnieniem ulgi odwrócił się i pognał w stronę czerwonego sportowego samochodu, który zostawił o przecznicę dalej.
- Dzięki Bogu - pomyślała Darcy, patrząc za nim. Opuściła rękę i potrząsnęła nią, żeby rozluźnić zdrętwiałe mięśnie. Teraz, kiedy był już w bezpiecznej odległości, zrobiło jej się go prawie żal. Biedny gość. Pewnie go teraz zemdliło w samochodzie. Strach i alkohol źle się łączą. Biedak - czy to był Tom? Nie, chyba Ray... Albo Bob. Ale jakie to ma znaczenie, jak mu na imię. Mężczyźni, z którymi przesiadywał jej ojczym w kasynie, wydawali jej się identyczni. Być może do karcianego stolika zasiadali jeszcze jako normalni młodzi ludzie, ale gdy w końcu lądowali pod jej drzwiami, wyglądali jak bezdomne psy - cuchnęli jak śmietnik i zachowywali się jak Tarzan.
Zaryczał silnik i sportowy wóz przemknął z piskiem opon. Tommy - Ray - Bob był wyraźnie wściekły. O północy całe Georgetown będzie wiedziało, że Darcy Skyler jest uzbrojoną w pistolet wariatką, która nienawidzi mężczyzn. To dobrze. Może przestaną ją nachodzić, przynajmniej na jakiś czas.
Ale nawet rewolwer ich nie powstrzyma, jeśli George nie skończy swoich wygłupów. Świetnie wiedziała, co ściągało tych młodzieńców pod jej drzwi. Godzinami przesiadują z George'em przy pokerowym stoliku, wlewają w siebie whisky i chciwie przysłuchują się jego opowieściom o pięknej pasierbicy i jej fortunie, którą on zarządza.
Musieli więc być wściekli, kiedy okazywało się, że pasierbica wcale nie ma ochoty na udział w tej grze. Często była ciekawa, co mówili George'owi, gdy po raz kolejny rzucał na stół klucze. Znając George'a, nie sądziła, by mu to przeszkadzało. Wystarczało mu, że ją upokorzył.
Zerknęła na swoje odbicie w wysokim lustrze w holu. Cała ta historia wydała jej się śmieszna. Piękna pasierbica? Bynajmniej. Każdy ten Tommy – Ray - Bob musiał być rozczarowany, kiedy odkrywał, że księżniczka George'a jest przeciętną dwudziestodwuletnią dziewczyną. Ma gęste i lśniące brązowe włosy, ale to przecież nic nadzwyczajnego. Duże brązowe oczy nabierały ciepła, gdy się uśmiechała, jednak nie były to oczy uwodzicielki.
Dłonią, w której wciąż trzymała pistolet, otarła spocone czoło. Brązowe włosy, brązowe oczy – to brzmiało jak policyjny raport: biała kobieta, lat dwadzieścia dwa, waga pięćdziesiąt dwa kilogramy, brązowe - brązowe. To mógłby być rysopis dowolnej kobiety, jednej z miliona w samym tylko Waszyngtonie. Ale pieniądze były prawdziwe...
Darcy powoli zatrzasnęła drzwi i przesunęła blokadę zamka. Nagle poczuła się wyczerpana. Teraz może się już położyć. Pani Christopher nie wróci dzisiaj na noc. W czwartki zawsze nocuje u swojej córki w Arlington. To dlatego czwartki są zawsze najgorsze. George z pewnością napomknął o tym w rozmowie: gospodyni nocuje poza domem... samotna młoda pasierbica.
Och George, ty draniu. Była zbyt zmęczona, by dłużej się wściekać. Z westchnieniem przekręciła wyłącznik; światło wielkiej lampy, zwieszającej się z sufitu dwupiętrowego foyer, przygasło, i jakby w odpowiedzi przez półokrągłe okno nad frontowymi drzwiami wlał się blask księżyca, oświetlając jej drogę na górę.
Szła powoli w stronę mrocznego holu piętra. Minęła półpiętro, a na nim stół z różami, które w ciemności zdawały się czarne. Pistolet rzucał wydłużony cień na bladozielony dywan. Mimo zmęczenia, jak co noc zatrzymała się przy drzwiach Tessy.
- Nie śpisz? - szepnęła Darcy, mając jednak nadzieję, że nie usłyszy odpowiedzi. Szpara pod drzwiami była ciemna. Jak na swoje piętnaście lat Tessa widziała zbyt wiele takich scen. Darcy na wszelki wypadek uchyliła drzwi.
- Tesso, co ty wyprawiasz?
Ciemny, skulony kształt poruszył się i zeskoczył z okna.
- Ja tylko patrzyłam, Darcy...
Postać stała się wyraźniejsza. W świetle księżyca rude włosy Tessy wydawały się brązowe, a biała podkoszulka wyglądała brudnoszare
Gdy Darcy włączyła górne światło, kolory ożyły. Szeroko otwarte zielone oczy Tessy błyszczały, a jej potargane włosy nabrały płomiennej barwy. Młodsza księżniczka Skyler nie była „brązowo-brązowa". Tessa była „rudo-zielona", jak kolory dzikiego wina.
Mimo rozdrażnienia Darcy uśmiechnęła się. Na samym progu kobiecości Tessa była zachwycająca. Lada chwila dowiedzą się o niej karciarze.
Nigdy! Darcy zagryzła wargi. Nie pozwoli, żeby ją dostali. Od śmierci ojca chroniła siostrę i będzie to robić nadal. Powtarzała to sobie często, słowa jednak dźwięczały pusto. Ochronić ją - ale jak? Tessa z dnia na dzień stawała się piękniejsza i coraz trudniej było ją upilnować.
Lęk ścisnął jej serce i Darcy powiedziała ostrzej niż zamierzała:
- Wracaj do łóżka, podglądanie skończone.
Nie speszona tym Tessa wskoczyła na łóżko i usiadła krzyżując długie nogi.
- Ja wcale nie podglądałam, Darcy, tylko patrzyłam. Widziałam, jak schodziłaś na dół z pistoletem startowym George'a i umierałam z ciekawości, co chcesz z nim zrobić. Byłaś wspaniała.
Darcy uśmiechnęła się mimo woli. Może nie była wspaniała, ale udało się jej odstraszyć dzisiejszego Romea.
- Gdyby był mniej pijany, poznałby, że pistolet nie jest prawdziwy. Miałam szczęście.
- Był zalany, prawda? - powiedziała Tessa, ogryzając paznokieć. Nagle uświadomiła sobie, co robi i schowała dłoń pod kolano. - Ale on był całkiem niezły.
- Niezły? - Darcy skrzywiła się.
- Taaak. Widziałam go kiedyś w klubie. Wszystkie dziewczyny uważają, że to przystojniak. Jaka szkoda, że to nie mnie szukał. Ja nie groziłabym mu, że go zastrzelę.
Zielone oczy Tessy miały rozmarzony wyraz. Opadła na poduszki, a opalone nogi ciemniały na tle białej pościeli.
- Ach tak? - Darcy chciała, aby jej głos zabrzmiał żartobliwie, a nie mentorsko. Pamiętała, jak sama nie znosiła rodzicielskich pouczeń, kiedy miała piętnaście lat. - A co byś zrobiła?
- Oczywiście, zaprosiłabym go. - Tessa przymknęła oczy w ekstazie. - Och, a potem tańczylibyśmy przed kominkiem... - powiedziała i objęła mocno poduszkę.
Darcy nie umiała powstrzymać uśmiechu. Czy i ona kiedyś była taka młoda? Tak, chyba tak, ale wspomnienie było mętne i niewyraźne. Dawno temu, przed trzema kolejnymi ojczymami, przed tymi karciarzami o północy, zanim jeszcze George...
- Wątpię, czy przyszedł tu po to, żeby potańczyć - stwierdziła sucho i wyłączyła światło. - Nie myślmy już o tym. Pora spać. Jest po północy.
Mimo protestów siostry zamknęła drzwi i wolno poszła do swojego pokoju. Tessa była urocza i tak naiwnie romantyczna. Lada chwila George i jego faceci od pokera zaczną tu krążyć jak stado sępów. Trzeba coś wymyślić. Dopiero za trzy lata obejmie kontrolę nad swoim majątkiem. A gdyby tak zabrać Tessę bez zgody George'a... Zacisnęła powieki, odganiając myśli. Była zbyt zmęczona, żeby postanowić coś tej nocy.
W połowie drogi dobiegły ją z dołu jakieś hałasy. Metaliczny zgrzyt srebra po szkle, ciche przekleństwo. Serce zamarło jej w piersi. To był George.
Mocno schwyciła wypolerowaną poręcz. Zebrała w sobie całą odwagę i odwróciła się ku oświetlonym przez księżyc schodom.
- George, nie szukaj alkoholu; wyrzuciłam wszystko! - zawołała wyzywająco.
Dlaczego nawet teraz, gdy miała już dwadzieścia dwa lata, wciąż przerażała ją konfrontacja z Georgiem? Jej matka nie żyła już od trzech lat i przez cały ten czas Darcy opiekowała się Tessą, świetnie dając sobie radę, mimo że pijaństwo George'a z miesiąca na miesiąc stawało się coraz gorsze.
Mimo to serce waliło jej idiotycznie w piersiach, podczas gdy nogi drętwo stąpały po krętych schodach.
- Kazałam pani Christopher wyrzucić z domu wszystkie butelki!
U podnóża schodów zawahała się. Zacisnęła białe dłonie na filarze. Nie odpowiedział jej żaden hałas, żaden przejaw gniewu. W napięciu oczekiwała na wybuch wściekłości, a ta cisza była niepokojąca. W bibliotece nadal panowała ciemność, lecz Darcy wiedziała że on tam był, zapewne pochylony nad barkiem, coraz bardziej zły...
Napięła ramiona, przygotowując się do obrony, ale zamiast wściekłego ryku, jakiego oczekiwała, jej uszy wyłowiły dźwięk, który bardziej przypominał chichot. Chichot? Nagle w drzwiach biblioteki zarysowały się dwie postacie, pochylone ku sobie tak bardzo, że zdawało się, iż podtrzymują się wzajemnie. Od razu rozpoznała szerokie ramiona George'a, tę chlubę byłego futbolisty, utrzymywane w formie ćwiczeniami w siłowni trzy razy w tygodniu. Jakie to śmieszne mieć ojczyma, który nie ma nawet czterdziestki! Och, mamo - powiedziała do siebie. - O, mamo, co za historia!
Nie od razu rozpoznała niższą sylwetkę obok George'a, ale świetnie znała ten typ. Jej strach zmienił się w gniew; szybko podeszła do kontaktu po drugiej stronie foyer.
Strumień ostrego światła zmusił do zmrużenia oczu. Młoda kobieta, widocznie trzeźwiejsza niż George, pozbierała się pierwsza i uśmiechnęła przebiegle.
- O rany, to nie twoja matka, George. Jest za młoda - zakpiła, opierając jasną głowę na jego szerokim ramieniu. Jego przyjaciółki były zawsze blondynkami. - Ale za to gada jak twoja matka. - Jej czerwono umalowane paznokcie wsunęły się pod klapę marynarki. - Czyżbyś był niegrzecznym chłopcem, George?
Przystojna twarz George'a była czerwieńsza niż zazwyczaj i w piersi Darcy zamarło serce. Przemogła się, by spojrzeć w jego nabiegłe krwią oczy. Wiedziała, że jego gniew, nad którym nie panował, kiedy byli sami, potrafi być straszny.
Ale przecież nie okaże tego na oczach swojej przyjaciółki. Mężczyźni tacy jak George nigdy nie pokazywali światu swojej prawdziwej natury. Niezwykle uprzejmi wśród ludzi, odsłaniali w domu zupełnie inną twarz. W ten sposób wszystkie łajdactwa uchodziły im płazem: nikt by nie uwierzył, że ten poczciwy George w rzeczywistości jest taki okrutny.
Patrzyła, jak tłumi w sobie gniew; jego niebieskie oczy zwęziły się, a kąciki ust markowały uśmiech.
- Za młoda? - objął ręką obnażone ramiona blondynki. - Nie daj się zwieść jej wyglądowi, Abby. Może wygląda na dwadzieścia dwa lata, ale ma serce starej kobiety. Wysuszone i puste.
Abby znowu zachichotała; wobec tak wdzięcznej widowni George rozkręcał się w swojej roli.
- Tak, postanowiła pienić zło wszędzie, gdzie je zobaczy. Zakapturzony krzyżowiec, który lata dookoła, własnoręcznie rozbijając butelki szkockiej. Nazywamy ją superwiedźmą.
Darcy nie chciała dać się sprowokować. Najwidoczniej George był w awanturniczym nastroju. Nie, nie da mu tej satysfakcji. Nie spojrzawszy na niego odwróciła się ku schodom.
- Dobranoc, George. Porozmawiamy rano.
- Nie będzie mnie tutaj rano - odparł gładko.
- Tym razem żegnamy się na dłużej, księżniczko. Będę na Bahamach, gdzie nawet pani Christopher nie wyrzuci mi mojego koktajlu.
Na Bahamach? Gdy to do niej dotarło, znieruchomiała.
- Nie wolno ci! Musisz tu być jutro, George - powiedziała powoli, odwracając do niego pobladłą twarz. - Z samego rana mamy spotkanie z dyrektorami i radą nadzorczą. Zapomniałeś?
Jego przystojne rysy wykrzywiła złośliwa radość.
- Nie zapomniałem, księżniczko. Odwołałem. – Ziewnął ostentacyjnie. - Odwołałem spotkanie. Rada nadzorcza może poczekać, a Margarity i marliny - nie.
Zadygotała z gniewu, schodząc dwa stopnie ku niemu.
- Ależ George, to spotkanie jest bardzo ważne. Mamy omówić przejęcie przeze mnie działu zakupów. Nie pamiętasz, że postanowiliśmy... - przerwała, widząc ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]