[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Roseanne Williams
Gra pozorw
RozdziaĀ 1
– W tym przebraniu nikt mnie nie rozpozna – stwierdziła na głos Blair Sansome,
przeglądając się w lustrze swojej sypialni – Nie wyłączając Powersa Knighta.
Poprawiła ciemnoblond perukę, pod którą ukryła swoją prawdziwą kruczoczarną
krótką fryzurę.
Brązowe szkła kontaktowe zasłoniły szeroko osadzone zielone oczy.
– Nawet z bliska nikt nie odgadnie, Ŝe to ty – zapewniła samą siebie, wsunąwszy
na nos wielkie okulary w grubej szylkretowej oprawce. Oczywiście, tym razem
Powers Knight z pewnością nie będzie miał okazji, by oglądać ją z bliska. JuŜ ona
się o to postara.
Cofnęła się i raz jeszcze uwaŜnie obejrzała swoje odbicie w lustrze. Całkiem
nieźle, zwaŜywszy, Ŝe nie miała zbyt wiele czasu, by pomyśleć o lepszym
przebraniu. Z tymi pół długimi ciemnoblond włosami, króciutko obciętymi
paznokciami i delikatnym makijaŜem, ubrana w klasyczny, wełniany kostium i
buty na płaskim obcasie, w niczym nie przypominała dawnej Blair Sansome.
Nie zdąŜyła się tylko sztucznie postarzeć, toteŜ wyglądała na swoje dwadzieścia
siedem lat, tyle, ile w rzeczywistości miała. ChociaŜ z eleganckiej, młodej damy
przemieniła się w niepozorną szarą myszkę.
Okręciła się przed lustrem, krytycznym spojrzeniem obrzucając całość. Tamtej
pamiętnej nocy, pięć lat temu, Powers był zachwycony jej nogami.
Teraz prawie w całości zakrywała je długa spódnica niemodnego juŜ kostiumu.
Blair uśmiechnęła się z zadowoleniem. Znakomicie!
Odchrząknąwszy, raz jeszcze przećwiczyła charakterystyczny, nosowy akcent, z
jakim mówiono w Nowym Orleanie. Blair opuściła rodzinne miasto jeszcze jako
dziecko. Mieszkając od lat w Seattle, zdąŜyła wyleczyć się z typowego dla
mieszkańców Południa zaciągania.
– Dziękuuję baardzo – powiedziała głośno. – Jestem paanu niezmieernie
wdzięczna.
Świetnie! Dziesięć do jednego, Ŝe nikt jej nie rozpozna. Ruszyła do kuchni, by
wypróbować swój nowy image na ulubionej papuŜce.
– Angel, skarbie – zagruchała słodko, podchodząc do klatki. – Dzień dobry,
ptaszyno.
– Aaaccckkk! — Przestraszony ptak zatrzepotał skrzydełkami.
– Angel, głuptasie, to przecieŜ tylko ja – uspokoiła papuŜkę Blair swoim
zwykłym głosem.
Ptak, podskakując na drąŜku, przyglądał jej się nieufnie czarnymi ślepkami.
– Eck?
– Tak, to ja – powtórzyła miękko dziewczyna, delikatnie gładząc nastroszone
piórka. Otworzyła klatkę. PapuŜka szczebiocząc wesoło, wskoczyła na podsunięty
jej palec.
– Przepraszam, skarbie. Nie chciałam cię przestraszyć. – Z czułością pogłaskała
miękki puszek na piersiach ptaka. Angel zagruchał zadowolony, pocierając
dzióbkiem o dłoń swojej pani.
– Słuchaj, mały – ciągnęła Blair, sadzając sobie papuŜkę na ramieniu i sięgając
po czajnik z wodą.
– Będziesz musiał zostać na parę dni z Fredem.
Twoja pani musi lecieć do San Francisco.
Choć doskonale zdawała sobie sprawę, Ŝe Angel reaguje tylko na ton głosu, jak
większość właścicieli tych zabawnych ptaków miała zwyczaj opowiadać swemu
małemu podopiecznemu o wszystkim, co wydarzyło się w jej Ŝyciu. Czasem
odnosiła nawet wraŜenie, Ŝe papuŜka rozumie kaŜde jej słowo.
– Gdyby nie Lillian – ciągnęła, bynajmniej nie zraŜona brakiem odpowiedzi ze
strony swego pierzastego przyjaciela – nie musiałabym nigdzie jechać. Niestety,
Lillian jest w szpitalu, więc to właśnie mnie przypadła w udziale ta inspekcja.
Z piersi Blair wyrwało się ciche westchnienie.
– śe teŜ musiało mi się to przytrafić! I akurat St.
Martin! Jakby nie było w mieście innych hoteli. Los płata nam róŜne figle.
Gdyby Powers nie został w zeszłym miesiącu mianowany dyrektorem St.
Martin Hotel, a wyrostek Lillian wybrał inną porę, by dać o sobie znać, nie
musiałabym teraz wygłupiać się z tym całym przebieraniem. MoŜe to i śmieszne,
ale po tamtej historii sprzed pięciu lat nie mam odwagi pokazać mu się we własnej
postaci.
Angel potakująco kiwnął kolorowym łebkiem, jakby w zupełności przyznawał
jej rację.
– UwaŜaj, Angel, ściągniesz mi perukę – roześmiała się Blair, wsypując kawę do
stojącej przed nią filiŜanki. – Nie musisz mi przypominać, Ŝe idiotycznie wyglądam
w tym przebraniu.
A moŜe... MoŜe przy odrobinie szczęścia wcale się na niego nie natknę,
pocieszała się w duchu. Na samą myśl o spotkaniu z Powersem ciarki przechodziły
jej po plecach.
– Dziękuję, Ŝe mnie wysłuchałeś, Ange. Jesteś prawdziwym przyjacielem, mój
mały. Naprawdę.
Blair wyruszyła na lotnisko wcześniej, niŜ było to konieczne. W planach miała
jeszcze krótką wizytę u Lillian, w szpitalu. Ilekroć o tym myślała, nadal nie mogła
uwierzyć, Ŝe jej szefowa uległa takiej ludzkiej słabości jak choroba.
W wieku pięćdziesięciu dwóch lat Lillian Carroll miała więcej energii i
Ŝywotności, aniŜeli niejedna dwudziestolatka. Po śmierci męŜa otworzyła małą
firmę, zajmującą się oceną usług świadczonych przez hotele i zajazdy. Dzięki
przedsiębiorczości, a takŜe sporej dozie uroku osobistego szefowej, firma Carroll
Management z roku na rok coraz bardziej liczyła się w branŜy.
Do tej pory Carroll Management zajmowała się jedynie małymi podmiejskimi
hotelikami i przydroŜnymi motelami. Niedawno podpisany kontrakt z Wesmar
Hotel Corporation stanowił ogromną szansę dla przedsiębiorstwa Lillian Carroll.
Dlatego teŜ tak wiele zaleŜało od pomyślnego wykonania zadania, jakie miała teraz
przed sobą Blair.
Jadąc szpitalną windą, raz jeszcze pomyślała, jak wiele korzyści mogła odnieść
Carroll Management z kontraktu z Wesmar Hotel Corporation. Jeśli w San
Francisco wszystko pójdzie sprawnie i szybko, będą mogły z Lillian Uczyć na
równie lukratywne propozycje ze strony innych wielkich korporacji.
Scott i Ray, pozostali dwaj współpracownicy Lillian, nie mieli aŜ tyle
doświadczenia i zręczności, by zastąpić szefową w St. Martin. Dlatego
przedsięwzięcie to musiało przypaść w udziale właśnie jej, Blair. Na szczęście
zarząd spółki nie Ŝyczył sobie, by kierownictwo hotelu wiedziało o planowanej
kontroli. Blair udawała się do St. Martin jako zwykły gość.
Przed drzwiami szpitalnego pokoju poprawiła okulary. Nerwowo przesunęła
dłońmi po peruce, wzięła głęboki oddech i zapukała.
– Proszę – usłyszała znajomy, lekko zachrypnięty głos szefowej. – Jeśli moŜna
dostać w tym przybytku coś mocniejszego, chętnie napiłabym się szklaneczkę
dŜinu. Z lodem.
– Przykro mi, ale dŜin właśnie się skończył – odpowiedziała Blair, podchwytując
Ŝartobliwy ton Lillian. – Co by pani powiedziała na kieliszeczek likieru
miętowego?
Chora poprawiła się na poduszkach, obrzucając Blair zaciekawionym
spojrzeniem.
– Obawiam się, Ŝe to jakaś pomyłka. W tym pokoju nie ma, niestety, miłośników
likieru miętowego – odpowiedziała. – Pułkownik z południa, któremu usunięto
właśnie woreczek Ŝółciowy, leŜy dwa pokoje dalej.
Blair zmarszczyła brwi.
– Pomyłka? Wydawało mi się, Ŝe dobrze usłyszałam. Trzysta dziewięć. Tak mi
powiedziano w recepcji, na dole.
Lillian potakująco kiwnęła głową.
– W takim razie, proszę siadać – uśmiechnęła się, wskazując przybyłej krzesło. –
Jestem Lillian Carroll. Uwielbiam towarzystwo, a bardzo mi go tutaj brakuje.
– Miło mi panią poznać, Lillian. – Blair odwzajemniła uśmiech, ściskając dłoń
wyciągniętą w jej stronę w powitalnym geście.
– Ma pani bardzo interesujący akcent – zauwaŜyła Lillian. – Moja
współpracownica pochodzi z Południa, choć słuchając jej, nikt by tego nie odgadł.
– CzyŜby, pani Carroll? – roześmiała się Blair, powracając do swojego zwykłego
sposobu mówienia. – CzyŜby?
– Cco? – zająknęła się Lillian, patrząc na nią szeroko otwartymi ze zdumienia
oczami. – Czy to ty, Blair?
– Ja – potwierdziła dziewczyna, poprawiając zjeŜdŜające jej z nosa ogromne
okulary. – Jak się dzisiaj miewa nasza pacjentka?
Lillian z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Coś takiego! To naprawdę ty?
Blair skinęła głową.
– Zapewniam cię, Ŝe tak. Wygląda na to, Ŝe mi się udało. Jak myślisz, czy on
równieŜ da się nabrać na to przebranie?
– Oczywiście – przytaknęła Lillian, przyglądając się jej z zachwytem. –
Wyglądasz świetnie. I ten akcent. Prawdziwy majstersztyk. Ciekawi mnie tylko, co
naprawdę zaszło miedzy tobą i panem Knightem, skoro tak bardzo zaleŜy ci, by nie
zostać przez niego rozpoznaną? – dodała, patrząc na Blair pytająco.
– Jak ci mówiłam – skrzywiła się lekko Blair – nie chcę do tego wracać. To
zbyt... krępujące.
Lillian ze zdziwieniem uniosła brwi.
– A więc to aŜ tak?
Policzki Blair oblały się ciemnym rumieńcem.
– Rozumiem. – Lillian uśmiechnęła się domyślnie.
– Co rozumiesz?
– Sądząc po tym panieńskim rumieńcu, to musiała być jakaś bardzo romantyczna
historia – wyjaśniła Lillian.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl