[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sebastian Miernicki
PAN SAMOCHODZIK
I JANOSIK
89
WST
Ę
P
Była sroga zima. ŚnieŜne zaspy sięgały miejscami do pasa. Lecz nie ten kopny śnieg był
najgorszy, a zimny, przeszywający wiatr. W kryjówce w górach Kosidło Ŝył spokojnie. Nikt tu
nigdy nie zachodził, bo po co. Ludzie wiedzieli, Ŝe tu mieszka dziwak, któremu nie wiadomo co
moŜe strzelić do łba. Tylko dzieci lubiły rozmawiać z Kosidłą. One potrafią być złośliwe, ale czują
szacunek, jeśli ktoś umie o czymś mówić z pasją. Stary góral to potrafił. Czasami przysiadał do
pasterskich ognisk i przypominał stare legendy. Potrafił mówić długo i barwnie. To było jak
słuchanie bajek dziejących się w doskonale znanym dzieciakom miejscach. Dzięki tym bajaniom
skały, góry, przełęcze nabierały nowego charakteru, bo wiązała się z nimi jakaś ciekawa historia.
Kilka razy Ŝandarmi próbowali odszukać górską kryjówkę Kosidły, ale albo gubili drogę, albo
wchodzili w las, wyjmowali jedzenie i na jakiejś łączce odczekiwali jakiś czas. Pewnie potem
mówili dowódcy, Ŝe górala nie znaleźli. Władze policyjne domagały się aresztowania „buntownika
Kosidły”, a Ŝandarmi odpisywali, Ŝe to tylko niegroźny samotnik.
Ta zima była jednak tak straszna, Ŝe nie starczyło juŜ kłusowanie, podkradanie z zagród czy
nawet zjadanie samych korzonków. Ludzie we wsiach pochowali wszystko do chałup, zwierzyna
teŜ pokryła się albo wyniosła gdzieś dalej.
Kosidło za dnia pisał pamiętnik. Opisywał, jak szukał złota i je znajdował. Było prawie
dokładnie tam, gdzie ludzie mówili. W jednym miejscu trzeba było poszukać w ziemi na dnie
pieczary, gdzie indziej była to stara zbójnicka skrytka, pod kamieniami u zbiegu dwóch potoków,
lub ukryta grota w miejscu dawnego młyna. On miał szczęście, ale przede wszystkim dobrze
słuchał ludzi, czasami tę samą legendę chciał poznać z róŜnych ust. Górale dziwowali się, Ŝe chodzi
z notatnikiem, a on tam zapisywał wszystkie drobne róŜnice, punkty orientacyjne. Chodził z
modlitewnikiem po lasach. Modlił się i szukał. To co znalazł, znosił do swojej kryjówki. Teraz
musiał z niej wyjść. Miał straszne boleści w płucach i musiał zejść do karczmy po okowitę, zjeść
coś gorącego, tam spędzić kilka nocy. Kosidło był bogaty, ale jeśli uszczknąłby coś ze swoich
skarbów i zaniósł do śyda, to zaraz wszyscy by o tym wiedzieli, Ŝe coś znalazł. Nazywano go
zbójem i wariatem. Teraz nie miał juŜ siły. Wziął kilka dukatów i szedł do doliny. Obiecał sobie, Ŝe
potem skarby przeniesie w inne miejsce.
Pod wieczór spotkał pod zamkiem w Czorsztynie innego dziwaka. Stał, trzymał blok z
papierem i kredki i coś rysował.
- Niech będzie pochwalony - Kosidło skłonił się obcemu.
Rysownik takŜe uchylił kapelusza, ale nie przestawał rysować.
- Co pan tam tak szrajbuje? - zapytał Kosidło.
- Zamek.
- MoŜe ma pan jakieś drobne pieniądze, Ŝebym kupił sobie zupę?
- Sam ją panu kupię - malarz skończył szkicowanie.
Razem zeszli do karczmy w dolinie. Tam, przy kolacji Kosidło opowiadał malarzowi róŜne
górskie legendy, a ten w jadalni rozstawił sztalugę i malował. W pustej sali nie było nikogo prócz
malarza, Kosidły, przysypiającego śyda i jego córki, która z zapartym tchem śledziła kaŜdy ruch
ręki artysty.
Tak było kilka dni i wieczorów. Pewnego dnia Kosidło obudził się, a malarza juŜ nie było.
Odjechał, jak tylko zelŜała śnieŜyca. Został tylko obraz.
- Gdzie jest malarz? - Kosidło pytał karczmarza.
- DajŜe pan spokój! - stary śyd machnął ręką. - Zamiast pieniędzy za twoje jedzenie i spanie
1
zostawił ten słodki landszaft. A kto to teraz tu kupi?
Gospodarz zaczął biadolić, więc Kosidło czując się trochę lepiej postanowił wrócić do swojej
kryjówki. Na dworze, przy komórce, stała córka karczmarza.
- Ten pan mówił, Ŝe wróci i wykupi obraz - powiedziała.
- To mogę dla niego zostawić wiadomość?
- A jaką?
- Umiesz pisać?
- Ojciec mnie nauczył.
- To pisz na odwrocie płótna. Kiedy malarz wykupi obraz, to będzie wiedział, o co chodzi.
- A jak nie przyjedzie?
- Trudno, to znaczy, Ŝe największy skarb wcale na niego nie czeka.
Kosidło pokuśtykał w góry. Tydzień później odświętnie ubrał się, połoŜył i zasnął na zawsze.
Czuł, Ŝe to nadszedł ten czas. Wiedział teŜ, Ŝe wszystko czego pilnował nie było nic warte.
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
REFORMY ALFREDA KOBYŁKI • SPADEK PO CIOCI LEOKADII • MÓJ WEHIKUŁ •
POGRZEB CIOCI W KRAKOWIE • RUDE LOKI I ZIELONE OCZY
Ten wrzesień był dla mnie szczególnie trudny. Wróciłem właśnie z Krakowa. Tam
spotykałem się z moją sympatią. Chciałem, by ten związek był czymś trwałym, ale ona w ostatni
weekend oświadczyła mi, Ŝe to koniec i moŜemy zostać jedynie przyjaciółmi. Kiedy w poniedziałek
wróciłem do pracy, wciąŜ miałem w pamięci te jej słowa, które w jej mniemaniu były łagodne, ale
raniły mnie. Sobotni wieczór spędziłem spacerując bez celu po krakowskiej Starówce. KaŜda
obejmująca się para przywoływała wspomnienia tych wspaniałych chwil, które spędzałem tu z Nią.
W poniedziałek jak zwykle stawiłem się do pracy mając nadzieję, Ŝe właśnie tu znajdę
zapomnienie. Pierwsze kroki skierowałem do gabinetu pana Tomasza, mojego szefa. WciąŜ nosił
miano Pana Samochodzika, które zawdzięczał dziwacznemu wehikułowi, jakim dawniej jeździł.
Był pierwszym pracownikiem powstałego przed wielu laty w Ministerstwie Kultury i Sztuki
referatu zajmującego się poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki. W ten sposób stał się
państwowym poszukiwaczem skarbów ukrytych w czasie ostatniej wojny przez hitlerowskich
rabusiów, rozwiązywał zagadki historyczne, walczył z handlarzami i przemytnikami dzieł sztuki,
którzy chcieli zabytki bezcenne dla polskiej kultury sprzedać za granicą. Od tamtych czasów minęło
wiele lat.
Teraz pan Tomasz był moim zwierzchnikiem - dyrektorem Departamentu Ochrony Zabytków,
a nasze zadania trochę się zmieniły. Inne działy ministerstwa zajmowały się odzyskiwaniem
cennych dla Polski dzieł sztuki wystawianych na aukcjach na całym świecie, kto inny wspierał
muzea w doradztwie dotyczącym zabezpieczania sal wystawowych. Niekiedy odnosiłem wraŜenie,
Ŝe kolejni ministrowie z chęcią zlikwidowaliby nasze etaty, ale sukcesy naszej niewielkiej komórki
były tak spektakularne, Ŝe nie moŜna było tego uczynić. Z naszej wiedzy korzystały słuŜby
mundurowe, a my często musieliśmy działać półoficjalnie. Właśnie charakter naszych misji sprawił,
Ŝe szczęśliwie znalazłem pracę u pana Tomasza. Przydatne były moje doświadczenia z okresu
słuŜby w wojskach powietrzno-desantowych, studia na historii sztuki, zamiłowanie do historii i
rozwiązywania zagadek.
Stanąłem jak wryty w drzwiach sekretariatu pana Tomasza. Zamiast panny Moniki, sekretarki
szefa, zobaczyłem ekipę budowlaną w trakcie remontu. Jeden z robotników w poplamionym
kombinezonie spojrzał na mnie pytająco.
- Szukam pana Tomasza, mojego szefa - wyjaśniłem.
- My tu tylko robimy remoncik - budowlaniec wzruszył ramionami.
Skierowałem się do swojego pokoju, na końcu korytarza, gdzie nie zachodzili interesanci i
sprzątaczki odkurzały wykładzinę tylko dwa razy w tygodniu. Zobaczyłem plecy jakiegoś
męŜczyzny stojącego w progu zajmowanego przeze mnie pomieszczenia.
- Przepraszam, o co chodzi? - zapytałem zaniepokojony.
PrzeŜyłem szok, kiedy ten ktoś obrócił się do mnie. To był Alfred Kobyłka! Wysoki i
przeraźliwie chudy młodzieniec w wielkich okularach. Blond włosy miał starannie zaczesane na
bok z równym jak linijka przedziałkiem. Do tego załoŜył śnieŜnobiałą koszulę z krawatem pod
kolor garnituru. Ciemne spodnie zaprasował na kancik. a pantofle mogłyby słuŜyć kaŜdemu
pucybutowi jako ideał wypastowanego buta.
- Alfred?! - wykrztusiłem.
3
- Witaj, Pawle - zimno uśmiechnął się.
Wyjął prawą rękę spod otwartego laptopa, który trzymał przed sobą i wymownie spojrzał na
zegarek.
- Wreszcie jesteś - oświadczył.
- Wiesz, Ŝe z panem Tomaszem mamy nienormowany czas pracy - przypomniałem mu.
- Teraz wszystko tu się zmieni - odparł Kobyłka.
- Co tutaj robisz?
- Dowiesz się w odpowiednim momencie - rzucił, odwrócił się i odmaszerował.
W zamku tkwił zapasowy klucz, który zwykle znajdował się na portierni, więc wiedziałem,
jak Kobyłka tu wszedł. Szybko rozejrzałem się po pokoju i stwierdziłem, Ŝe nic nie zginęło.
Włączyłem czajnik, Ŝeby przygotować sobie herbatę, usiadłem za biurkiem i sięgnąłem po telefon.
Musiałem odnaleźć pana Tomasza. Pojawienie się Alfreda Kobyłki zapowiadało nieszczęścia.
Poznałem go, kiedy dzięki koneksjom jego mamy został pracownikiem naszego referatu. Mieliśmy
szukać skrytki z dziełami sztuki w Bieszczadach, ale obecność Kobyłki bardziej wszystko
komplikowała, niŜ nam pomagała. Na nasze szczęście oŜenił się z bogatą panną i zrezygnował z
pracy w ministerstwie. Jak to się stało, Ŝe tu wrócił? Wystukałem numer naszej ministerialnej
centrali. Niestety, telefonistka nie znała nowego numeru telefonu gabinetu pana Tomasza. Wyjąłem
z kurtki telefon komórkowy i dopiero teraz zauwaŜyłem, Ŝe był wyłączony Zrozpaczony po
rozstaniu chciałem w ten sposób odciąć się od całego świata. Kiedy tylko zalogowałem się w sieci,
otrzymałem wiadomości, Ŝe pięć razy dzwoniła do mnie moja była sympatia i raz pan Tomasz.
Wystarczyło przycisnąć jeden guzik i juŜ łączyłem się z szefem.
- Nareszcie raczyłeś się odezwać - przywitał mnie pan Tomasz - Weekend w Krakowie był aŜ
tak udany?
- Rozstaliśmy się - oznajmiłem. - Co się dzieje? Czemu remontują pański gabinet i gdzie pan
jest?
- Jestem jednym krokiem na emeryturze - głos pana Tomasza brzmiał twardo, ale wiedziałem,
ile kosztowało go zachowanie spokoju.
Praca była sensem jego Ŝycia. Właśnie dlatego był kawalerem, ale przede wszystkim
wspaniałym, mądrym, doświadczonym człowiekiem. Wiedziałem, ilu ludzi zawdzięczało mu
bardzo duŜo. Pojawił się w ich Ŝyciu zaraŜając ich pasją do historii, umiłowaniem przyrody,
uczciwością. Obce mu były pogonie za pieniędzmi i władzą. Był moim mistrzem i niedoścignionym
wzorem i teraz ktoś wysłał go na emeryturę? Domyślałem się, kto to był - Kobyłka!
- W piątek, kiedy juŜ wyjechałeś do Krakowa, zostałem wezwany do sekretariatu ministra,
gdzie wręczono mi wypowiedzenie - opowiadał pan Tomasz. - Mam trzymiesięczny okres
wypowiedzenia, ale sekretarka przekazała mi, Ŝe teraz mogę robić co chcę. Takie podobno zapadły
decyzje. Kto i kiedy je podjął, nie powiedziała.
- A co z naszym departamentem?
- Dowiesz się wkrótce. Paweł, nie moŜesz się poddawać, tylko postaraj się robić swoje dalej.
Jeszcze kilka minut szef usiłował natchnąć mnie optymizmem. Umówiliśmy się, Ŝe odwiedzę
go po pracy w jego kawalerce na Starym Mieście. Przygotowałem sobie herbatę i zasiadłem do
komputera. W poczcie elektronicznej znalazłem nowość: newsletter pracowników ministerstwa.
Pierwsza informacja dotyczyła między innymi mnie. Miałem za cztery minuty stawić się w sali
konferencyjnej na spotkaniu informacyjnym. Parząc sobie usta wypiłem herbatę i pobiegłem na
naradę. Część zgromadzonych tu ludzi widziałem pierwszy raz w Ŝyciu. Pewnie większość czasu
pracy spędzali w gabinetach, za biurkiem. Przeglądali dokumenty, pili kawę, jedli kanapki, trochę
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl