[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jakub Czarny
PAN SAMOCHODZIK
I „LALKA”
88
WST
Ę
P
Bolesław Prus naostrzył pióro. Wielki pisarz zerknął przez okno na ogromny Place de La Nation i
westchnął z bólem. KaŜdorazowe przejście przez ogromną przestrzeń powodowało skurcz serca i napięcie
wszystkich mięśni.
- Muszę napisać do Ochorowicza... - powiedział cicho do siebie.
Zamoczył pióro w kałamarzu. Strzepnął nadmiar atramentu i zaczął:
Kochany Julku!
Pary
Ŝ
nie imponuje mi. Miasto kolosalne, strasznie ruchliwe. Wszystko tu olbrzymie, ulice po kilka
wiorst, place niby pola, domy po 6 pi
ę
ter, pomniki jak domy, nareszcie Wie
Ŝ
a Eiffla! Ale te ulice s
ą
brudne i
ś
mierdz
ą
, kamienice podobne do siebie jak krople wody i nudne. Zdumiewa ruch na bulwarach
ś
rodkowych,
od ko
ś
cioła St. Martin i St. Denis. Istotnie - ludzi i powozów tyle, jak u nas przy powrocie z wy
ś
cigów. Ale i
to pr
ę
dko nu
Ŝ
y.
Przy okazji zwiedzania bulwarów byłem wczoraj znów w miejscu, o którym pisałem Ci w ostatnim
li
ś
cie. Papiery wiadome spaliłem. Powiedz o tym F. P., dr. S. i W. - odetchn
ą
pewnie z ulg
ą
, jak ja i Ty.
Jestem troch
ę
rozklejony podró
Ŝą
i Pary
Ŝ
em, i nawet nie odchodz
ę
od domu. Próbuj
ą
mnie tu leczy
ć
z
agorafobii. Na szcz
ęś
cie przestudiowałem plan miasta i wiem, gdzie s
ą
mosty, tak,
Ŝ
e nikt mnie nie
przechytrzy i zawsze zd
ąŜę
wysi
ąść
z tramwaju, zanim wjedzie nad t
ę
przekl
ę
t
ą
rzek
ę
. Musisz si
ę
znowu zaj
ąć
moj
ą
biedn
ą
głow
ą
, Julianie! Musz
ę
znowu wej
ść
na
ś
cie
Ŝ
k
ę
zdrowia! Je
Ŝ
eli uda mi si
ę
wej
ść
na t
ę
drog
ę
zupełnie, kupi
ę
Ci, gdy przyjedziesz do mnie, funt jabłek krajowych, pod warunkiem, a
Ŝ
eby
ś
je zjadł.
Przerwał na chwilę, uśmiechnął się do siebie. Przymknął oczy i odchylił się na krześle. Pod powiekami
ukazał się znowu kominek, do którego wczoraj wrzucił ukryte w skrytce dokumenty. Patrzył z radością i
wracającym spokojem, jak przeklętą listę trawi ogień. A potem poszedł bulwarami do domu. Światła latarni
rozświetlały ulice, świeŜo skropione deszczem. Ludzie spacerowali pod rękę wzdłuŜ zastawionych róŜnymi
dobrami wystaw sklepowych. On teŜ spacerował. OdpręŜony, pierwszy raz w ParyŜu wolny od lęku
przestrzeni. Lęk co prawda powrócił następnego dnia rano, ale radość i spokój pozostały. Otrząsnął się ze
wspomnień i wrócił do pisania:
Nie. ja nigdy ju
Ŝ
nie b
ę
d
ę
podró
Ŝ
nikiem, gdy
Ŝ
za du
Ŝ
o mam nie ludzkiego, ale zwierz
ę
cego
przywi
ą
zania do moich k
ą
tów, I zdaje mi si
ę
,
Ŝ
e wolałbym n
ę
dz
ę
tam, ani
Ŝ
eli rotszyldowski maj
ą
tek za
granic
ą
.
Reasumuj
ą
c moje wra
Ŝ
enia powiem; najwi
ę
cej zachwyca mnie w Pary
Ŝ
u to,
Ŝ
e ju
Ŝ
za kilka dni wyjad
ę
.
Ś
ciskam Ci
ę
serdecznie
Twój Al.
Pary
Ŝ
30/VIII 1895
Adres: Paris, Avenue du Tróne. N 2
Dr J. Zieli
ń
ski pour AL GL
Prus włoŜył list do koperty i zaadresował.
- No, będę chyba musiał się znowu przejść przez ten plac - powiedział do siebie, cięŜko wzdychając. -
1
Julek nie będzie przecieŜ czekał na pocztę!
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
TAJEMNICZE OGŁOSZENIE • MISTRZ I UCZE
Ń
• DZIWNE MIESZKANIE • IGNACY RZECKI
• DOMEK REYMONTA • GDZIE JEST PROFESOR? • WIADOMO
ŚĆ
Z AUTOMATYCZNEJ
SEKRETARKI • TELEFON DO PANA SAMOCHODZIKA
„Sprzedam rękopis dwóch nieznanych rozdziałów » Lalki« Bolesława Prusa” - Andrzejowi
Węgiełkowi, doktorantowi na Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego aŜ zaschło w ustach,
kiedy przeczytał to ogłoszenie w gazecie. Szybko sięgnął po telefon, ale równie szybko zrezygnował, bo
zorientował się, Ŝe przy ogłoszeniu nie ma telefonu. Był tylko adres. I to w samym centrum.
Wiosna była ciepła tego roku, dlatego wysiadł juŜ w połowie Nowego Światu i postanowił przejść się
na Krakowskie Przedmieście piechotą. Oddychał głęboko, ale wkrótce po wyjściu z autobusu zapalił
papierosa. „Chyba będę musiał rzucić palenie, bo przestaję czuć cokolwiek” - pomyślał. Przeciął ulicę
Świętokrzyską i szedł dalej, wzdłuŜ domu, z którego kiedyś rosyjscy Ŝołdacy wyrzucili fortepian Chopina, co
w swoim sławnym wierszu opisał Norwid, a o czym przypominała tablica wmurowana w ścianę dzisiejszego
Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. „Pomyśleć, Ŝe taki genialny poeta jak Norwid nie ma jeszcze
w Warszawie pomnika” - zamyślił się, patrząc na tablicę z popiersiem poety, która miała zastąpić monument.
Doszedł wreszcie do miejsca, o którym mowa była w ogłoszeniu.
Kiedy wchodził w bramę i poprawiał wciąŜ opadające spodnie, zdziwił się, Ŝe osoba, która chce
sprzedać rękopisy Prusa mieszka akurat w bramie, w której wielki pisarz ulokował dom Ignacego Rzeckiego.
Świadczyła o tym umieszczona w bramie tablica:
TU MIESZKAŁ
IGNACY RZECKI
POSTAĆ POWOŁANA
DO śYCIA PRZEZ
BOLESŁAWA PRUSA
W POWIEŚCI PT. „LALKA”
BYŁY OFICER PIECHOTY
WĘGIERSKIEJ, UCZESTNIK
KAMPANII ROKU 1848
HANDLOWIEC
SŁAWNY PAMIĘTNIKARZ
ZMARŁY W ROKU
1879
Klatka schodowa pachniała trochę jak antykwariat, trochę jak szalety na jakimś prowincjonalnym
dworcu kolejowym. „To zupełnie typowe dla tego miasta - pomyślał Andrzej - z wierzchu wszystko jest
bardzo zadbane, ale to tylko dekoracja, którą podtrzymują spróchniałe deski”.
Mieszkanie, którego szukał, znajdowało się na drugim piętrze. Zadzwonił. Zaczekał. Zadzwonił jeszcze
raz. Dopiero za trzecim razem oczko judasza wypełniło się blaskiem, Andrzej usłyszał dźwięk otwieranego
zamka i w szparze drzwi ujrzał wydłuŜoną, pomarszczoną twarz właściciela lokalu.
- O co chodzi? - gospodarz otworzył wysuszone usta, broda z przerzedzonym, zŜółkłym od tytoniu
zarostem zatańczyła, jakby dolna szczęka była przyczepiona do twarzy sznurkiem. - Kim pan jest?
3
- Przyszedłem kupić rękopis Prusa - odpowiedział Andrzej.
- No to się pan spóźnił. Do widzenia - powiedział chrapliwie starzec i zatrzasnął drzwi.
Andrzej nie dał za wygraną.
- Niech pan mi otworzy - krzyknął - muszę o coś zapytać! - zaczął uderzać pięściami w drzwi, które na
pierwszy rzut oka wyglądały jakby miały się za chwilę rozpaść, a okazały się bardzo twarde. Po chwili
musiał przestać i skulony rozcierał obolałe i zaczerwienione kanty dłoni.
Drzwi uchyliły się znowu i ze środka odezwał się tym razem czysty, niemal metaliczny głos:
- Wchodź pan.
Od progu pomyślał, Ŝe doskonale zna ten dom. Uwielbiał „Lalkę” Prusa, uwaŜał ją za najlepszą polską
powieść wszechczasów. To przekonanie dzielił z profesorem Czesławem Jordankiem, swoim przełoŜonym.
To była zresztą ich jedyna wspólna cecha. No, jeszcze uwielbiali słodycze. Poza tym róŜnili się od siebie
całkowicie.
Profesor, chociaŜ dawno przekroczył sześćdziesiątkę, ciągle dbał o wygląd. Szary garnitur, elegancki
krawat ze złotą spinką, w butonierce goździk. Wygląd doskonale odzwierciedlał jego charakter. Profesor był
precyzyjny. Zanim sformułował jakąś teorię, zbierał ogromną ilość materiału, przygotowywał fiszki,
zastanawiał się całymi dniami nad źródłami, które zgromadził. Pisał trzema piórami. W kaŜdym miał inny
atrament - czarnym odpisywał na listy i robił notatki, zielonym zaznaczał najwaŜniejsze dla siebie rzeczy,
czerwonym pisał w swoim notatniku i indeksach studentów. ChociaŜ szanowano go powszechnie za
osiągnięcia w badaniach nad pozytywizmem, podziwiano za wiedzę i to jak prowadził seminaria dyplomowe,
studenci nie lubili jego wykładów. Kiedy stawał na katedrze, znikał jego spokojny ton, ręce zaczynały mu
drŜeć, a na czole pojawiały się kropelki potu, nawet jeśli był środek stycznia. Czytał z kartki i z wykładu na
wykład na jego zajęciach było coraz mniej studentów.
Andrzej Węgiełek był przeciwieństwem profesora. Nienawidził bibliotek, uwielbiał czytać w domu. Od
pięciu lat nie mógł napisać ksiąŜki, która pozwoliłaby mu zostać doktorem. Zdołał za to opublikować dwa
tuziny artykułów, ale nad Ŝadnym nie pracował dłuŜej niŜ trzy dni. Pisał poobgryzanymi długopisami, które
gubił. O wygląd nie dbał prawie wcale. Często opadały mu spodnie. Jego ulubionym ubraniem do pracy były
dŜinsy i koszula. Okulary miał zawsze brudne. Kiedy jednak wstępował na mównicę, zmieniał się
całkowicie. Opowiadał z zacięciem o powiązaniach pomiędzy dziełami literackimi z róŜnych epok. Jego
wykłady cieszyły się taką popularnością i sławą, Ŝe zapraszano go nawet czasami na inne uczelnie, Ŝeby
opowiedział o wpływach Biblii na Dostojewskiego, motywach roślinnych w poezji arabskiej, wpływie
japońszczyzny na modernizm czy ewolucji powieści na przestrzeni wieków. Pomimo tych róŜnic i
uwielbienia profesora Jordanka dla dyscypliny rozmawiali długo, często się kłócąc, a profesor traktował
swojego doktoranta tak, jak mistrz traktuje zdolnego czeladnika.
A więc od razu poznał ten dom. Dom Ignacego Rzeckiego, taki, jakim go przedstawili scenografowie
w serialowej „Lalce”. Nie miał czasu na przyglądanie się dziewiętnastowiecznym sprzętom, zauwaŜył tylko
gitarę wiszącą na ścianie. Znacznie ciekawiej prezentował się bowiem gospodarz. Był to człowiek wysoki.
Twarz, której teraz moŜna się było przyjrzeć dokładnie, wyglądała jakby ktoś przerysował ją z ryciny
przedstawiającej słuŜącego z XIX wieku. Łysa, wydłuŜona czaszka. Po bokach siwe bokobrody i broda,
która pokrywała tylko podbródek. Nos długi i prosty. Na nosie małe okularki. Właściciel mieszkania miał na
sobie szlafrok. W ręku, odzianym w rękawiczkę bez palców, chroniącą zapewne przed zimnem, trzymał
dymiącą fajkę.
- Napije się pan herbaty? - spytał z uśmiechem ukazując swoje Ŝółto-czarne od tytoniu zęby.
Kiedy Andrzej skinął potakująco głową, gospodarz pochylił się, zapraszając młodego naukowca do
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl