[ Pobierz całość w formacie PDF ]
STAR WARS
OSTRZE ZWYCIĘSTWA 1 PODBÓJ
GREG KEYES
Przekład
Aleksandra Jagiełowicz
Tytuł oryginału EDGE OF VICTORY I CONQUEST
Dla Charlie Sheffer i wszystkich moich przyjaciół w Salle Auriol Seattle
PROLOG
Dorsk 82 przycupnął za kamiennymi stopniami nabrzeża w samą porę, aby uchylić się przed
promieniem laserowym, wystrzelonym po drugiej stronie wody.
- Szybko na pokład - rzucił swoim podopiecznym. - Znów nas znaleźli.
Łagodnie powiedziane. Od drugiej strony wału przeciwpływowego zbliżał się tłum mniej więcej
pięćdziesięciu Aqualishów. Wpadali na siebie i wydawali chrapliwe okrzyki. Większość była
uzbrojona tylko w pałki, noże czy kamienie, ale kilku niosło włócznie energetyczne, a co najmniej
jeden miał miotacz, o czym dobitnie świadczyła dymiąca dziura w nabrzeżu.
- Niech pan wraca, mistrzu Dorsk - błagał robot protokolarny 3D-4
za jego plecami.
Dorsk skinął bezwłosą głową pokrytą zielono-żółtym wzorem.
- Zaraz. Muszę ich zatrzymać na kładce, żeby wszyscy zdążyli wejść
na pokład.
- Nie zatrzyma ich pan w pojedynkę, sir.
- Chyba dam radę. Poza tym muszę spróbować z nimi porozmawiać. To nie ma sensu.
- Oni poszaleli - odparł robot. - Niszczą roboty w całym mieście!
- Nie są szaleni - sprostował Dorsk. - Tylko przerażeni. Yuuzhanie
Vong są na Ando, wkrótce mogą podbić planetę.
- Ale dlaczego niszczą roboty, mistrzu Dorsk?
- Ponieważ Yuuzhanie nienawidzą maszyn - wyjaśnił khommicki klon. - Uważają je za
bluźnierstwo.
-Jak to możliwe? Dlaczego?
1
- Nie wiem - odparł Dorsk. - Ale to fakt. Idź, proszę, i pomóż innym wchodzić na pokład. Mój pilot
jest już przy sterach, dostał instrukcje lotu, więc jeśli nawet coś mi się przytrafi, wam nic się nie
stanie.
Robot jednak ciągle się wahał.
- Dlaczego pan nam pomaga, sir?
- Ponieważ jestem Jedi i mogę to zrobbić. Nie zasługujecie na zniszczenie.
- Pan też nie, sir.
- Dziękuję. Nie zamierzam dać się zabić.
Robot wreszcie dołączył do swoich brzęczących i warczących towarzyszy na pokładzie
oczekującego statku.
Tłumek dotarł już do starożytnej kamiennej kładki łączącej miasto--atol Imthitiill z opuszczoną
platformą rybacką, na której przykucnął Dorsk. Wyglądało na to, że wszyscy są na piechotę, więc
trzeba tylko powstrzymać ich przed przejściem przez kładkę.
Szczupłe ciało Dorska sprężyło się. Jednym susem przebył drogę spoza osłony schodków na
kładkę. Z mieczem u boku Jedi obserwował zbliżający się tłum.
Jestem Jedi, pomyślał. Jedi nie zna strachu.
I rzeczywiście, ku własnemu zdumieniu, nie czuł lęku. Przez cały okres szkolenia u mistrza
Skywalkera dręczyły go ataki paniki. Dorsk był osiemdziesiątym drugim klonem Khommity
noszącego to imię. Wyrósł w świecie, którego mieszkańcy byli zadowoleni z własnej wersji
doskonałości; nie mógł więc być przygotowany na strach, niebezpieczeństwo, nawet na
nieoczekiwane wydarzenia. Czasem wydawało mu się, że nigdy nie zdoła wykazać takiej odwagi,
jak inni uczniowie Jedi, czy choćby dorównać swemu sławnemu poprzednikowi Dorskowi 81.
Teraz jednak, kiedy spoglądał na zbliżający się tłum, czuł tylko łagodny smutek, że tamci upadli
tak nisko. Z pewnością bardzo boją się Yuuzhan Vong.
Niszczenie robotów zaczęło się od sporadycznych incydentów, ale w ciągu kilku dni epidemia
destrukcji ogarnęła cała planetę. Rząd Ando - w obecnym stanie rzeczy - ani nie pochwalał, ani nie
ganił tej brutalności; prawdopodobnie tak długo, jak śmierć i rany omijały nieroboty. Bez pomocy
policji Dorsk 82 był dla robotów jedyną szansą i nie zamierzał ich zawieść. Zbyt wielu już zawiódł.
Włączył miecz świetlny. Przez chwilę wszystko, co go otaczało, docierało do jego mózgu
jednocześnie. Zachodzące słońce zalewało pomarańczowym blaskiem ocean i rozpalało wysokie
chmury na horyzoncie, zmieniając je w płomieniste zamczyska. Wyżej niebo ciemniało,
przybierając nocne barwy żyłkowanego złotem nefrytu i akwamaryny. Światła cylindrycznych
białych wież Imthitill zapalały się jedne po drugich, tak samo jak światła platform rybackich
unoszących się na głębinach. Ciemny ocean zaroił się samotnymi konstelacjami.
Jego własna planeta nie znała takich niezwykłych spektakli. Pogoda na Khomm była równie
przewidywalna i spokojna jak jej ludzie. Bardzo możliwe, że on, Dorsk 82, był jedynym
przedstawicielem swego gatunku, który potrafił docenić to niebo lub podmalowane ołowiem fale
oceanu.
Szarpały nim powiewy słonego powietrza. Uniósł podbródek. Po tych wszystkich latach poczuł
nagle, że wreszcie robi to, o czym zawsze marzył.
Jeden z Aąualishów wysunął się na czoło tłumu. Był niższy od innych, a swoje kły wyrzeźbił
zgodnie z lokalną modą. Miał na sobie znoszony kombinezon ładowacza.
- Odejdź, Jedi - rozkazał. - Te roboty to nie twój interes.
- Te roboty są pod moją ochroną - spokojnie wyjaśnił Dorsk.
- Nie należą do ciebie, nie masz prawa ich chronić – odkrzyknął Aqualish. - Jeśli ich właściciele
nie wyrażają sprzeciwu, ty nie masz nic do powiedzenia.
- Nie mogę się z tym zgodzić - odparł Dorsk. - Ty także spróbuj pomyśleć rozsądnie. Zniszczenie
robotów nie obłaskawi Yuuzhan Vong.
Nic ich nie obłaskawi.
- To nie twoja sprawa - warknął samozwańczy rzecznik grupy. -
2
I nie twoja planeta, Jedi. Należy do nas. Nie słyszałeś? Yuuzhanie Vong właśnie opanowali Duro.
- Nie słyszałem - powiedział Dorsk. - To i tak nie ma znaczenia.
Wracajcie w pokoju do swoich domów. Nie chcę skrzywdzić nikogo z was. Zabieram roboty ze
sobą. Nie zobaczycie ich nigdy więcej na Ando. Przyrzekam wam.
Tym razem dostrzegł unoszący się miotacz w dłoni Aqualisha ukrytego głęboko w tłumie. Dorsk
przechwycił go Mocą i ściągnął do siebie. Broń zatoczyła łuk w powietrzu i wylądowała w jego
lewej dłoni.
- Proszę - powtórzył.
Przez dłuższą chwilę obie strony stały w bezruchu. Dorsk wyczuwał ich wahanie, ale Aqualishowie
byli rasą upartą i porywczą. Łatwiej byłoby zatrzymać wybuchającą nową niż uspokoić gromadę
Aąualishów.
Nagle usłyszał pomruk i zobaczył, że zbliża się śmigacz ochrony. Odstąpił w tył i pozwolił, aby
pojazd zatrzymał się pomiędzy nim a gromadą. Nie przestał być czujny nawet wówczas, gdy ośmiu
Aąualishów w jaskrawożółtych zbrojach ustawiło się w tyralierę i zaczęło napierać na tłum.
Oficer wystąpił z szeregu.
- Co tu się dzieje? - zapytał.
Dorsk wykonał lekki ruch głową.
- Ci ludzie zamierzają zniszczyć grupę robotów. Ja je chronię.
- Rozumiem - skinął głową oficer. - To twój statek?
- Tak.
- Czy są inni Jedi na pokładzie?
- Nie.
- Doskonale. - Oficer przemówił do małego komunikatora za cicho, by Dorsk mógł usłyszeć jego
słowa, ale klon nagle wyczuł, co się zaraz stanie.
- Nie! - krzyknął. Okręcił się na pięcie i rzucił w kierunku statku, ale zanim tam dobiegł, kilka
promieni świetlnych, zbyt jasnych dla jego oczu, uderzyło w powłokę. W niebo wystrzeliła
kolumna białego płomienia, unosząc ze sobą jony, które niedawno stanowiły część jego statku, jego
pilota Hhena i trzydzieści osiem robotów.
Dorsk stał bez ruchu, wpatrując się w to bezsensowne dzieło zniszczenia i bezgłośnie poruszając
ustami. Wtedy spadł na niego cios pałki ogłuszającej.
Upadł, zwracając nic nie rozumiejący wzrok na swoich prześladowców. Oficer, z którym przed
chwilą rozmawiał, stał nad nim, trzymając pałkę.
- Leż, Jedi, a będziesz żył.
- Co? Dlaczego?
- Pewnie nie słyszałeś. Yuuzhanie Vong zaproponowali pokój. Zatrzymają się w swoim podboju na
Daro, zostawiając Ando w spokoju, jeśli tylko przekażemy im Jedi. Wezmą nawet twojego trupa,
ale pewnie woleliby mieć cię żywego.
Dorsk 82 wezwał na pomoc Moc, rozmywając w niej ból i paraliż od uderzenia, po czym wstał.
- Rzuć miecz świetlny, Jedi - polecił oficer.
Dorsk wyprostował się i spojrzał w paszcze miotaczy. Rzucił pistolet, który odebrał komuś w
tłumie i przyczepił miecz świetlny do pasa.
- Nie będę z wami walczył - oznajmił.
- Dobrze. Wobec tego nie powinieneś mieć nic przeciwko temu, aby oddać broń.
- Yuuzhanie Vong nie dotrzymają słowa. Chcą tylko, abyście za nich zlikwidowali ich najgorszych
wrogów. Jeśli sprzątniecie im z drogi Jedi, przyjdą po was. Zdradzając mnie, zdradzicie również
siebie.
- Spróbujemy szczęścia - zdecydował oficer.
- Odchodzę stąd - rzekł Dorsk z wymownym gestem. - Nie zatrzymasz mnie.
- Nie - odparł oficer. - Nie zatrzymam cię.
- Ani nikt inny.
3
Dorsk 82 ruszył przed siebie. Jeden z żołnierzy, bardziej zdeterminowany od innych, drżącą dłonią
uniósł miotacz.
- Nie rób tego - poprosił Dorsk i wyciągnął rękę.
Promień osmalił mu dłoń. Dorsk cofnął się, ale w zamieszaniu pozostali otrząsnęli się z sugestii,
którą umieścił w ich umysłach. Następny strzał przeszył mu udo. Dorsk upadł na kolana.
- Stój - polecił oficer. - Koniec z umysłowymi gierkami.
Dorsk mozolnie dźwignął się na nogi. Zrobił krok naprzód.
Jestem Jedi. Jedi nie zna lęku.
Zmierzch rozjarzył się ogniem miotaczy.
"Pomocy".
Automatyczny sygnał był słaby, ale wyraźny.
- Mam ich - rzekł Uldir - Mówiłem ci przecież, nie?
Dacholder, jego drugi pilot, poklepał go po ramieniu. - Oczywiście, chłopcze. Jesteś najlepszym
ratownikiem w całej jednostce.
- Mam dobre przeczucia, to wszystko - odrzekł Uldir. - Sprawdź, czy możesz nawiązać łączność.
- Jasna sprawa. - Dacholder włączył układ komunikacyjny. -, "Duma Theli" do uszkodzonego
statku. Uszkodzony statek, czy mnie słyszycie?
Odpowiedzią był szum zakłóceń, ale był to szum modulowany.
- Próbują odpowiedzieć - mruknął Uldir. - Ich układ łączności musi być uszkodzony. Może kiedy
się zbliżymy... Hej, to chyba oni!
Sensory dalekiego zasięgu ukazywały martwo wiszący w przestrzeni statek, mniej więcej wielkości
średniego transportera. Prawdopodobnie było to "Zwycięskie Rozdanie", luksusowa jednostka,
która wykonała skok z sektora koreliańskiego i zniknęła gdzieś po drodze. Skok "Rozdania"
przeniósł go niebezpiecznie blisko Obroa-skai, która należała teraz do przestrzeni Yuuzhan Vong.
Yuuzhanie nie wkraczali otwarcie na żadną planetę od czasu upadku Duro, ale od czasu do czasu
ustawiali na granicy swojej przestrzeni parę dovin basali w charakterze interdyktorów. Wyrywały
one z nadprzestrzeni zbyt odważne lub nieostrożne statki, które zapędzały się w pobliże ich niezbyt
wyraźnych granic. Większości nigdy nie odnajdywano, ale "Zwycięskie Rozdanie" zdołał wysłać
pełną zakłóceń transmisję, która pozwoliła zlokalizować statek w okolicy perlemiańskiego szlaku
handlowego, w pobliżu sektora środkowego. Wciąż był to spory kawałek przestrzeni, ale
poszukiwania i misje ratunkowe były specjalnością Uldira od sześciu lat. W dojrzałym wieku lat
dwudziestu dwóch był jednym z najlepszych pilotów w eskadrze.
- W sam cel - zauważył Dacholder. - Gratulacje. Znowu.
- Dzięki, doktorku.
Dacholder był nieco starszy od Uldira. Przedwcześnie posiwiał, a w dodatku włosy zaczęły cofać
mu się nad czołem w takim tempie, że, jak żartował Uldir, prawie było widać, jak biorą nogi za
pas. Dacholder nie był wybitnym pilotem, ale wystarczająco kompetentnym, a przy tym Uldir po
prostu go lubił.
- Słuchaj no, Uldir - zaczął Dacholder - Nigdy cię o to nie pytałem, ale... kiedy pojawili się
Vongowie, dlaczego nie zażądałeś przeniesienia do jednostki wojskowej? Latasz tak, że
natychmiast znalazłbyś się wśród asów.
- Za gorąco tam dla mnie - odparł Uldir.
- Pieprzysz. Akcje ratunkowe są dwa razy bardziej niebezpieczne przy jednej dziesiątej mocy
ognia. Słyszałem, że w czasie upadku Duro porwałeś trzech zbłąkanych pilotów sprzed nosa
czterem skoczkom koralowym, i to bez żadnej pomocy.
- Miałem kupę szczęścia - skromnie odparł Uldir.
- Jesteś pewien, że to nie coś innego?
- Co masz na myśli?
- No cóż, słyszałem, że uczęszczałeś do akademii Jedi Skywalkera.
Uldir skwitował to śmiechem.
4
- "Uczęszczanie" nie jest właściwym określeniem. Pobyłem tam trochę, narobiłem zamieszania na
skalę kosmiczną w rekordowo krótkim czasie i nie wykazywałem żadnego talentu do sztuczek Jedi.
Ale może i masz rację. Wyobrażałem sobie chyba, że jeśli stanę się Jedi, będę przynajmniej w
stanie ich naśladować. Poszukiwania i akcje ratunkowe wydawały mi się najlepszym sposobem, a
poza tym w czasie wojny jesteśmy tak samo potrzebni jak ci wszyscy piloci.
- I nie musisz zabijać.
Uldir wzruszył ramionami.
- Mniej więcej o to chodzi. Odkąd to tyle o mnie myślisz, doktorku? - Przełączył powiększenie na
wizji. - Popatrz no - mruknął, kiedy zniszczony statek pojawił się w polu ekranu. - Nie wygląda tak
źle. Może nawet nie ma ofiar.
- Możemy tylko mieć nadzieję - zgodził się Dacholder.
- Widzisz tam coś jeszcze?
- Nic a nic - odparł Dacholder.
- To dobrze. Jesteśmy na skraju przestrzeni Yuuzhan Vong, ale nie zanadto blisko. Nie mam ochoty
nadziać się na ich interdyktory.
- Zauważyłem, że wyciągnąłeś prawie dwadzieścia procent z tłumików inercyjnych. Dobra robota.
- Widzisz, czego można dokonać, jeśli żyjesz tylko i wyłącznie dla służby? - mruknął Uldir. Lekko
skorygował trajektorię. - Wydaje się, że kuleją, ale systemy podtrzymania życia chyba nie
ucierpiały.
- Aha...
Uldir spojrzał z ukosa na drugiego pilota. Wydawał się nieco nerwowy, co było dość niecodzienne.
Nie znaczyło to, że miał najmocniejsze nerwy w jednostce, ale nigdy nie był tchórzem. Może
chodziło o to, że zapuścili się tak daleko bez wsparcia. Wojna spowodowała, że wszyscy nieco zbyt
intensywnie wykorzystywali swoje zasoby.
- Uldir... - odezwał się nagle Dacholder.
- Tak?
- Myślisz, że uda nam się ich pokonać? Mówię o Vongach.
- Głupie pytanie - stwierdził Uldir. - Oczywiście, że tak. Zaskoczyli nas po prostu, to wszystko.
Zobaczysz. Jak tylko wojsko się pozbiera do kupy i wprowadzi do gry Jedi, Yuuzhanie Vong będą
wiać aż miło.
Dacholder milczał przez chwilę, obserwując rosnący statek.
- Chyba nie zdołamy ich pokonać - szepnął. - W ogóle nie powinniśmy byli zaczynać z nimi wojny.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Widzisz, że nakopali nam do tyłków od samego początku. Jeśli zechcą jeszcze raz uderzyć,
zdobędą Coruscant w okamgnieniu.
- Defetystyczna gadka.
- Raczej realistyczna.
- No to co? - rzucił zadziornie Uldir. - Uważasz, że powinniśmy się poddać?
- Nie musimy chyba tego robić. Przecież tych Vongów nie ma aż tak wielu. Mają już tyle planet, ile
potrzebują. Sami tak twierdzą. Nie wykonali żadnego ruchu od czasu Duro i pewnie nie...
Uwagę Uldira przyciągnęła nagle konsola, dlatego nie usłyszał, co jeszcze mówił Dacholder.
- Zapamiętaj, co chciałeś powiedzieć - rzucił - i wywołaj ich.
- Dlaczego?
- Bo udaje trupa, oto dlaczego. Właśnie włączył wszystkie systemy i będzie próbował ściągnąć nas
promieniem. - Błyskawicznie rozpoczął manewr uniku.
- No to niech nas ściągną, Uldir - odrzekł Dacholder. - Nie każ mi tego używać.
Ku wielkiemu zdumieniu Uldira "to" okazało się miotaczem, który drugi pilot trzymał wycelowany
w jego głowę.
- Doktorku, co ty robisz?
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diakoniaslowa.pev.pl